Na początku rozmowy Ireneusz Jaki podsumował ostatnie lata spółki; podkreślał m.in. że WiK były wysoko oceniane w kraju i przez te 7 lat kiedy był prezesem nie działo się nic złego; wręcz przeciwnie. Wszystko się zmieniło odkąd do zarządu wprowadzono ludzi prezydenta. Od tamtej pory, zdaniem naszego gościa, zaczęły się problemy.
- Ja już po miesiącu to zauważyłem. Ci państwo zrezygnowali ze spotkań z kierownictwem, z kanałów wzajemnej komunikacji. Skupili wokół siebie władze. Jeśli coś im nie odpowiadało, rzucali tematy na zarząd i tam głosami 2:1 wszystko przegłosowywali.
- Informowałem radę nadzorczą, zgłosiłem formalny wniosek by rada przyjrzała się przetargowi. Przewodnicząca i wiceprzewodniczący zignorowali to - podkreślił nasz gość.
Zawieszonego prezesa pytaliśmy o sprawę mobbingu, o który jest oskarżany przez drugą stronę.
- W ciągu 7 lat jak byłem w spółce nie było żadnej sprawy na gruncie prawa pracy związanej z pracownikami. Jestem wymagający zarówno w stosunku do siebie jak i pracowników. W ciągu 6 lat urlopu, przepadły mi 3 lata, zależy mi na spółce i pracownikach. Dlatego wszelkie nieprawidłowości wyjaśniam - podkreślił.
Strona prezydenta wskazuje, że do rady nadzorczej trafiły głosy o mobbingu ze strony prezesa Jakiego.
- Co było przedmiotem drugiej części rady nadzorczej, która nagle z siedziby WiK przeniosła się do gabinetu prezydenta? - pytał retorycznie nasz gość. - Rada Nadzorcza przesłuchiwała nie wiadomo kogo w jakiej sprawie. Ja zrobiłem to transparentnie, zawiadomiłem inspekcję pracy, powołałem zarządzenie i w jego myśl druga strona czyli państwo wiceprezesi i pokrzywdzeni mogli się zgłaszać. O czym my rozmawiamy? Był mobbing czy nie? Bo ja wiem, że był ale ze strony państwa wiceprezesów - mówił prezes Jaki.