Jerzy Gnieciak - trzynasty zaczął się dwunastego - odc.20.
Teraz, po upływie 30 lat, współzałożyciel i przewodniczący NSZZ Solidarności Rolników Indywidualnych na Opolszczyźnie pamięta ten moment w szczegółach. Wracał po pracy do domu na Chabrach. Za nim jechał duży biały fiat. Gnieciak podjechał pod pierwszy deskowiec, gdzie mieszkał. To była kontrrewolucyjna klatka, mieszkali w niej inni działacze Solidarności - jego sąsiadami byli Kirsteinowie i Żurawiowie. Fiat jechał za nim. Zawrócił więc w wąskie uliczki Dzielnicy Kwiatów, tam swoim maluchem wymknął się śledzącym.
- Podjechałem pod megasam, zostawiłem auto, przeszedłem do budynku poczty i stamtąd przez duże okna obserwowałem, jak funkcjonariusze w cywilnych ubraniach kręcą się pod blokiem. Odjechałem.
Około 22 zadzwoniłem do żony i powiedziałem, że piję wódkę – wiedziała, że wódki nie piję, to było hasło, że nie wrócę do domu.
0 23.45 do mieszkania Gnieciaków przyszło czterech funkcjonariuszy z karabinami.
- Mój dziesięcioletni syn spytał ich, czy kogoś zabiłem, że przychodzą z karabinami, a żona okazała się niegościnna, nie zaproponowała krzeseł. Panowie stali do 4 rano, potem poszli, o 6 znów przyszli i czekali. Wyszli po południu – wspomina były opozycjonista.
Około 17 Gnieciak wrócił do domu, a żona na korytarzu podała mu trochę ciepłych rzeczy. - Nie rozmawialiśmy w mieszkaniu – wyjaśnia Gnieciak – do dziś mam uraz do rozmów w zamkniętych pomieszczeniach. Koleżanka Teresa Farbiszewska sprawdziła, czy deskowiec jest czysty, bo można z niego wyjść różnymi klatkami, przechodząc strychem lub piwnicami – i odjechałem. Zacząłem się ukrywać.
Pod koniec kwietnia Gnieciak wyjechał do Warszawy, brakowało mu zajęcia, a w Opolu niewiele się działo. Ocenia, że w całym kraju protesty były anemiczne, właściwie ich nie było, oprócz tych miejsc, gdzie ludzie ich się najmniej spodziewali – np.: na Śląsku. W Warszawie kolportował książki.
Potem ukrywał się jeszcze w Gdańsku i Wrocławiu, gdzie 15 sierpnia 1982 roku został aresztowany. Trafił do obozu internowania w Uhercach w Bieszczadach, potem do Grodkowa. Nie mogąc przyjąć do wiadomości faktu, że wielu z internowanych pogodziło się ze swoim losem i spędza w więzieniach czas inaczej, niż ludzie sobie wyobrażali, próbował bezskutecznie organizować ucieczki. Symulował choroby serca, urządzał wielodniowe głodówki tak skutecznie, że po pogorszeniu się stanu zdrowia otrzymał wypis do szpitala we Wrocławiu.
Stamtąd uciekł do Gdańska. Ukrywał się aż do amnestii w lipcu 1984 roku.
- Nie bałem się – tak wspomina dziś stan wojenny. – Trochę odbierałem go jak teatr. Czułem, że nie zostałem aresztowany przypadkowo 15 sierpnia, w symbolicznym dniu, że Bóg mnie chroni. Zamknięto mnie w celi z mordercą po to, bym się bał – a ja spałem po 18 godzin. Nie jestem człowiekiem pozbawionym uczucia strachu – a jednak wtedy się nie bałem. Wierzyłem i wierzę, że działałem dla dobra Polski.
Posłuchaj: