Pamiętam, że w podstawówce, czyli jakieś milion lat przed naszą erą, przerabialiśmy temat chorób wenerycznych. Pani nauczycielka stwierdziła, że nauka jest już rozwinięta na tyle, że bez problemu wynalazłaby szczepionki na owe choroby, gdyby tylko chciała. Spytałem więc roztropnie (tak mi się przynajmniej wtedy wydawało), dlaczego nauce się nie chce, skoro uprościłoby to znacznie sprawę. Ludzie mieliby obowiązek szczepić się przeciwko kile czy rzeżączce tak samo, jak muszą się szczepić przeciwko ospie czy cholerze, czy cholera tam wie, przed czym jeszcze. Odpadłoby ryzyko i kłopot z leczeniem, zostałaby czysta przyjemność.