- Rozumiem, że to strzał z armaty, żeby dobrze rozpocząć negocjację, ale wolałbym, żeby na tę podwyżkę patrzeć przez pryzmat pandemii i gospodarki - powiedział o pomyśle swoich kolegów z OPZZ dr Jerzy Szteliga. - Stoi w miejscu uposażanie budżetówki. Im się o 500 zł rocznie pensji nie podnosi. Wiem, że rządzący obiecali wynagrodzenie minimalne wysokości 4 tys. ale pytanie, czy gospodarka wytrzyma to w czasie pandemii dodał dr. Szteliga.
Zgodził się z nim Piotr Pancześnik z Kongregacji Przemysłowo-Handlowej. - Podwyżka wynikająca z ustawy musi wynosić co najmniej o 185 złotych. Podnoszenie tak duże minimalnych wynagrodzeń spłaszczy pozostałe płace stojące w miejscu. Pomijając kwestie pandemii bariera wejścia na rynek pracy będzie rosła - uważa Piotr Pancześnik.
- Mamy dzisiaj deficyt zasobów pracy, mamy rynek pracownika i dlatego pojawiają się takie abstrakcyjne pomysły - skomentował ekonomista dr Witold Potwora z WSZiA. - Możemy zrobić sobie tym krzywdę. Firmy przeniosą produkcję na przykład na Białoruś. Musimy dbać o to, żeby polski przemysł był konkurencyjny. Jestem przeciwny tak wysokiej podwyżce wynagrodzeń - dodał.
Grzegorz Adamczyk z Solidarności poinformował, że jego związek zawodowy jest za podwyżką wysokości 200 lub 300 złotych brutto. - Rozumiem, że OPZZ próbuje się licytować, żeby pokazać, że są lepszym związkiem zawodowym bo chcą więcej. Pracodawcy na pewno nie zgodzą się na taką podwyżkę, więc i tak ostateczną podwyżkę podejmie rząd. Wzrost płacy minimalnej powinien odbywać się na zdrowych zasadach - stwierdził Grzegorz Adamczyk.
- Minimalne wynagrodzenie faktycznie musi wzrosnąć, bo relacja między minimalnym a średnim spadła poniżej ustawowych 50 % podkreślił Grezgorz Kuliś z Business Centre Club. Musi wzrosnąć o dokładnie 184zł 70 gr, co będzie wzrostem o 6%. Złapałem się za głowę słysząc propozycję OPZZ, ale widzę nadzieję, że może rozpoczniemy debatę o obniżeniu klinu podatkowego czyli tej różnicy, między tym ile pracownik kosztuje pracodawcę, a tym i ile dostaje na konto.