Szpital to nie miejsce dla pijanych! Kierownik SOR w Opolu o likwidacji izby wytrzeźwień
Dla miasta to oszczędność, dla nas wizja katastrofalna - tak zbliżający się termin zamknięcia izby wytrzeźwień w Opolu komentuje Jerzy Madej, kierownik Szpitalnego Oddziału Ratunkowego w Szpitalu Wojewódzkim w Opolu.
Przypomnijmy z dniem 1 kwietnia miasto zamyka izbę prowadzoną przy ulicy Popiełuszki. - Na SOR-ze osoby pod wpływem to codzienność, ale przeraża mnie skala - mówi dr Madej.
- Jestem absolutnie przekonany, bo mieliśmy taki okres, gdy izba wstrzymała częściowo działalność, że proporcje między trzeźwymi a pijanymi będą zaburzone. Możemy się spodziewać, że szpital będzie musiał ogromną część swoich sił i środków poświęcić osobom upojonym a nie chorym.
Jak wskazuje dr Madej, statystycznie każdego dnia na SOR przy Katowickiej trafiają trzy osoby upojone alkoholem, gdy izba wytrzeźwień miała przestrój było tych osób nawet 8. - Nie możemy ich trzymać na siłę, to osoby awanturujące się, które nie potrafią zachować się odpowiednio - dodaje lekarz.
Jest jeszcze temat bezpieczeństwa personelu i chorych. - Szpital nie ma stałej ochrony, a wzywaną doraźnie grupę. Nie ma też obsady kadrowej takiej, by oddelegować jedną osobę do "pilnowania" takich delikwentów - wskazuje dr Madej.
Przypomnijmy, że władze miasta swoją decyzję argumentowały przede wszystkim tym, że utrzymanie placówki kosztuje bardzo dużo, a ściągalność opłat za pobyt jest niska.
- Jestem absolutnie przekonany, bo mieliśmy taki okres, gdy izba wstrzymała częściowo działalność, że proporcje między trzeźwymi a pijanymi będą zaburzone. Możemy się spodziewać, że szpital będzie musiał ogromną część swoich sił i środków poświęcić osobom upojonym a nie chorym.
Jak wskazuje dr Madej, statystycznie każdego dnia na SOR przy Katowickiej trafiają trzy osoby upojone alkoholem, gdy izba wytrzeźwień miała przestrój było tych osób nawet 8. - Nie możemy ich trzymać na siłę, to osoby awanturujące się, które nie potrafią zachować się odpowiednio - dodaje lekarz.
Jest jeszcze temat bezpieczeństwa personelu i chorych. - Szpital nie ma stałej ochrony, a wzywaną doraźnie grupę. Nie ma też obsady kadrowej takiej, by oddelegować jedną osobę do "pilnowania" takich delikwentów - wskazuje dr Madej.
Przypomnijmy, że władze miasta swoją decyzję argumentowały przede wszystkim tym, że utrzymanie placówki kosztuje bardzo dużo, a ściągalność opłat za pobyt jest niska.