Przyjechał ówczesny prezes radia, nie wiedział dlaczego kazali mu przyjechać. Powiedział "Jeszcze nigdy nie widziałem tak oświtetlonego miasta. Można igłę znaleźć. Prezes poszedł do swojego gabinetu. Za chwile przyszedł "opiekun" radia z ramienia SB - opowiada Jan Tomalik, pracownik radia, który był w siedzibie rozgłości w noc wprowadzenia stanu wojennego w Polsce.
- Człowiek z SB poprosił, żeby zadzwonić do adiostacji, żeby spytac co słychać. Spytałem, powiedział, że OK, programy zniknęły, ale muzyka gra, Za kilka minut ta sama prośba, znowu dzwonię, ta sama rozmowa, za chwilę znowu przychodzi i prosi, żebym zadzwonił.
Dzwonię i słyszę "panie, daj mi pan spokój".
- "O już, są - powiedział człowiek z bezpieki" - wspominał Jan Tomalik. Okazało się, że wojskowi nie potrafili znaleźć nadajnika, a w ten sposób SB-k sprawdzał, czy znaleźli.
- Nikt jeszcze wtedy nie wiedział, że to początek stanu wojennego, dopiero rano Jaruzelski przemawiał. Muzyczka, którą puściłem grała do rana, później przepiąłem z "jedynki" program, żeby leciał u nas. Tak było przez pół dnia, potem wszystkie odbiorniki zostały wyłączone. Jak się okazało byliśmy jedyną rozgłośnią w Polsce w nocy i do południa 13. grudnia nasze odbiorniki chodziły i coś tam grało.
Później dostaliśmy przepustki, w radiu dyżurowały 2 osoby, przed radiem stali żołnierze.
Powoli, systematycznie były przywracane programy nasze lokalne, na końcu.
Aresztowano kilku dziennikarzy i szefa techniki i kierownika.