Ewa Farna nie popiera radykalnych feministek
Do tej pory, jeśli Ewa Farna poruszała ważne społeczne tematy, dotyczyły one przeważnie nurtu body positive – zachęcania innych do akceptowania swojego ciała. Teraz postanowiła odnieść się do feminizmu, jako że została zapytana (nie precyzuje przez kogo), czy nazwałaby siebie feministką. Z ogólnego wydźwięku jej instagramowego postu można wysnuć wniosek, że jest umiarkowaną feministką.
„Oczywiście zgadzam się z tym, że kobiety powinny być na równi z facetami, powinny móc tyle samo zarabiać, mieć takie same prawa – podpisuję się pod tym absolutnie i wspieram takie inicjatywy.
Ale samo słowo feminizm niestety na razie ma też negatywne konotacje… Niektóre radykalne feministki występują zupełnie przeciwko mężczyznom, a to nie jest bliska mi postawa. Każda ideologia ma swoich ekstremistów, feminizm nie jest wyjątkiem. (…) Z radykałem się nie zgadzam, z ogólną definicją ruchu tak” - pisze polsko-czeska piosenkarka.
Kolejny akapit jej wpisu będzie miodem na serca jej męskich fanów. „Wiecie, bo ja lubię facetów. Nie chciałabym świata bez nich, wiem, jak są ważni. Tak samo jak dziewczyny… Potrafią być przecudowni, sama mam wspaniałego męża, który jest też mocno zaangażowany w wychowanie naszego dziecka” – zwierza się Farna. Jej mężem jest czeski gitarzysta Martin Chobot, który gra w jej zespole.
Artystka przyznaje, że nigdy nie czułam się gorsza od facetów. „Może tego nie widziałam, może nie jestem tak bystra, ale nie czułam, żeby mnie ograniczało to, że jestem dziewczyną, mimo to jestem w dobrym miejscu i zapracowałam sobie na to, żeby się w nim znaleźć” – wyznaje. Ma jednak świadomość tego, że nie każdy ma takie szczęście, że nie każdy wyrastał w środku, gdzie równe traktowanie obu płci jest normą.
Większość obserwatorek Farnej w swoich komentarz wyjaśniało jej, że feminizm nikogo nie wyklucza i działa na rzecz kobiet i mężczyzn w równym stopniu. „Zarówno kobiety i mężczyźni potrzebują feminizmu, żeby uniknąć szkodliwych stereotypów, żeby mężczyźni mogli płakać, a kobiety grać w piłkę” – stwierdza jedna z nich.
Artystka doszła do wniosku, że ten zdrowo rozumiany feminizm jest normą w jej środowisku. Natomiast gdy jakaś kobieta mówiła o sobie głośno, że jest feministką, to reprezentowała radykalne skrzydło, ale wręcz wypaczała tę ideologię. „Ja na poważnie się spotykałam tylko z ludźmi, nazywającymi siebie feministkami, krzyczących na ulicy stereotypowo hasła, plujące na facetów. No to było dla mnie odstraszające…” – pisze Farna.
Jedna z internautek zaproponowała dokonać następującego podziału: „Trzeba odróżnić feminizm od seksizmu. Jeśli ktoś walczy o prawa kobiet, jednocześnie wykluczając mężczyzn, to nie jest feministą/ką tylko seksistą/ką”. (PAP Life)
ag/ moc/