Tokio - Pawłowski: w koszykówce 3x3 ważne, aby jeden za drugim poszedł w ogień (wywiad)
Polska Agencja Prasowa: W jakim momencie kwalifikacyjnego turnieju w Grazu uwierzył pan, że uzyskacie awans na igrzyska?
Paweł Pawłowski Od początku w to wierzyliśmy. Z tym zamiarem przystępowaliśmy do przygotowań. Mieliśmy postawiony jeden cel: awansować na igrzyska olimpijskie i to był nasz priorytet. Długo czekaliśmy na tę szansę. Przez pandemię została przesunięta w czasie, ale niezmiennie o tym myśleliśmy. Psychicznie i fizycznie byliśmy nastawieni tylko na awans.
PAP: Jedno i drugie okazało się bardzo ważne, bo już od pierwszego meczu, przegranego z Mongolią, mieliście trudne momenty. Podobnie było w większości spotkań, w których jednak potrafiliście w decydujących momentach przechylić szalę na swoją korzyść.
P.P.: Rzeczywiście. Wiele z tych gier nie układało nam się od początku tak, jak byśmy chcieli. Jednak zawsze decydujące są ostatnie trzy minuty meczu. Rozgrywaliśmy je bardzo dobrze, mieliśmy swój plan na te spotkania i realizowaliśmy go, zwłaszcza w końcówkach.
PAP: Z czwórki reprezentantów, która wywalczyła awans jest pan najmniej znanym zawodnikiem. Przemysław Zamojski to wielokrotny reprezentant i dziesięciokrotny mistrz Polski w koszykówce klasycznej. Michael Hicks to gwiazdor koszykówki 3x3, zdobywca nagród indywidualnych w wielu turniejach, a w odmianie 5x5 zawodnik klubów ekstraklasy. Szymon Rduch, najwyżej klasyfikowany Polak w rankingu FIBA 3x3, który występował w cyklu World Tour w zawodowej drużynie Jeddah z Arabii Saudyjskiej, też ma za sobą występy w Energa Basket Lidze. Pan na najwyższym szczeblu w kraju nie grał, a w nowej odmianie koszykówki świetnie się realizuje...
P.P. Tak naprawdę fakt, czy ktoś grał w ekstraklasie, czy w niższych ligach, w koszykówce 3x3 nie ma znaczenia. Tutaj liczy się charakter, serce, umiejętności oczywiście również, ale wykładnikiem jest postawa całego teamu, drużyny. To, że każdy za drugim pójdzie w ogień. W Austrii było widać, że jesteśmy zgraną ekipą - na boisku i poza nim.
PAP: Co jest pana atutem w koszykówce 3x3? Na co liczą koledzy, gdy Pablo, bo tak przedstawiają pana komentatorzy, jest na boisku?
P.P.: Gra w naszej konkurencji polega na kompromisie. Każdy chciałby dać drużynie jak najwięcej, ale mecz trwa tylko 10 minut, wchodzi się na krótkie, intensywne zmiany. Każdy musi w tym czasie zaprezentować swoje największe atuty. Moimi są atletyzm i to, że mogę bronić przeciwko każdemu zawodnikowi zespołu rywali, czy to jest strzelec, czy gracz podkoszowy. Jeśli jest opcja, żeby dołożyć coś w ataku i koledzy pozwolą, żeby piłka została do mnie dostarczona, tym bardziej jest to korzystne dla zespołu.
PAP: Jaki moment turnieju w Grazu zapadł panu najbardziej w pamięć?
P.P.: Chyba pierwszy dzień, który nie ułożył się po naszej myśli, bo chcieliśmy wygrać obydwa spotkania. Inauguracyjny mecz z Mongolią rozpoczęliśmy dobrze, ale skończył się porażką. Wtedy usiedliśmy razem, powiedzieliśmy sobie kilka mocnych słów i wyciągnęliśmy wnioski. To był klucz do tego, że poszliśmy w górę. Potem już nie przegraliśmy w tym turnieju.
PAP: W Austrii dało się zauważyć, że rolę Michaela Hicksa przejmuje w zespole Przemysław Zamojski.
P.P. Uważam, że to tak naprawdę dwóch mocnych zawodników w ofensywie, którzy zrozumieli też, że w końcowym rozrachunku liczy się kolektyw. Faktycznie, oni są naszymi liderami w ataku. To dla nas korzystne, że mamy dwóch zawodników, którzy w każdym momencie mogą wziąć ciężar gry na siebie i decydować o losach meczu.
PAP: Co będzie pan robił po igrzyskach w Tokio? Ma pan kontrakt z jakimś klubem 3x3 czy w klasycznej koszykówce?
P.P.: Na razie się na tym nie skupiamy. Najważniejszy jest jeden cel: chcemy wywalczyć na igrzyskach złoto i zapisać się w historii polskiej koszykówki.
Rozmawiał: Marek Cegliński (PAP)
cegl/ wkp/