Czesi gubią się na polskich ścieżkach i szlakach. Brakuje tablic
- Powinniśmy się uczyć od Czechów czytelnego oznakowywania tras i ścieżek. My u nich wszędzie trafiamy, oni w Polsce się gubią – mówi Henryk Szylar, który codziennie jeździ rowerem do Czech.
Henryk Szylar, to niezrzeszony pasjonat turystyki rowerowej, który jeździ sam, lub z grupą polskich lub czeskich przyjaciół.
- W Polsce muszę być ich przewodnikiem, często też pomagam zupełnie obcym osobom. Przykładem turyści z Bytomia, którzy wjechali na nasz szlak wokół Jeziora Nyskiego, piękny, zbudowany przez RZGW. I okazało się, że nie wiedzą, dokąd prowadzi, czy objadą tą trasą jezioro, czy nie. Pojechałem też z nimi do Otmuchowa, gdzie zwiedzili zamek, do Sarnowic nad Jezioro Otmuchowskie. A takich „niespodzianek” jest znacznie więcej. W Czechach byłoby to niemożliwe. Tam się dba o wygodę i bezpieczeństwo turysty. Poza tym u nas jadąc głównym szlakiem, aż się prosi, żeby były drogowskazy i tablice, zapraszające do odwiedzenia niedalekich, położonych nieco na uboczu ciekawych miejsc. Nikt o tym nie myśli – mówi Henryk Szylar.
Z gościem Pogranicza rozmawiamy także o odtwarzaniu prastarych alei owocowych wzdłuż dróg, co Czesi praktykują od dawna, u nas dopiero zaczynją się takie nasadzenia.
- Jadąc rowerem zauważa się takie rzeczy, inaczej niż samochodem. Nawet w Czechach udaje mi się odkrywać miejsca i ciekawostki nieznane Czechom. Przykładem tzw. koński szlak w okolicy Seraka, czy czeskie powiązania rodziny Golców z Milówki. No i zapraszam do Vidnavy, to niedaleko, a atrakcji co niemiara. Choćby vidnavskie, kamienne miski, w których zawsze jest woda, nawet, gdy nie pada deszcz – mówi Henryk Szylar.
- W Polsce muszę być ich przewodnikiem, często też pomagam zupełnie obcym osobom. Przykładem turyści z Bytomia, którzy wjechali na nasz szlak wokół Jeziora Nyskiego, piękny, zbudowany przez RZGW. I okazało się, że nie wiedzą, dokąd prowadzi, czy objadą tą trasą jezioro, czy nie. Pojechałem też z nimi do Otmuchowa, gdzie zwiedzili zamek, do Sarnowic nad Jezioro Otmuchowskie. A takich „niespodzianek” jest znacznie więcej. W Czechach byłoby to niemożliwe. Tam się dba o wygodę i bezpieczeństwo turysty. Poza tym u nas jadąc głównym szlakiem, aż się prosi, żeby były drogowskazy i tablice, zapraszające do odwiedzenia niedalekich, położonych nieco na uboczu ciekawych miejsc. Nikt o tym nie myśli – mówi Henryk Szylar.
Z gościem Pogranicza rozmawiamy także o odtwarzaniu prastarych alei owocowych wzdłuż dróg, co Czesi praktykują od dawna, u nas dopiero zaczynją się takie nasadzenia.
- Jadąc rowerem zauważa się takie rzeczy, inaczej niż samochodem. Nawet w Czechach udaje mi się odkrywać miejsca i ciekawostki nieznane Czechom. Przykładem tzw. koński szlak w okolicy Seraka, czy czeskie powiązania rodziny Golców z Milówki. No i zapraszam do Vidnavy, to niedaleko, a atrakcji co niemiara. Choćby vidnavskie, kamienne miski, w których zawsze jest woda, nawet, gdy nie pada deszcz – mówi Henryk Szylar.