Jak ustaliła policja, troje uczniów, idących poboczem drogi, zostało w ubiegłym tygodniu potrąconych przez rozpędzoną terenową Toyotę Fortuner, którą prowadził niejaki John Dumbura. Choć sprawą wypadku wciąż zajmuje się lokalna policja, a kierowca najpewniej stanie przed sądem pod zarzutem umyślnego zabójstwa, rodziny zmarłych dzieci już teraz porozumiały się z nim w kwestii zadośćuczynienia.

Jedna z rodzin, która straciła dwóch chłopców, ustaliła ze sprawcą wypadku, że "za każde zmarłe dziecko przekaże w formie rekompensaty 14 sztuk bydła, 5 tys. dolarów oraz cztery kozy i dwa koguty" - przytacza treść porozumienia "Manica Post".

Rodzina, która straciła 9-letnią córkę, zażądała 14 tys. dolarów, z czego już otrzymała tysiąc. "Nie kłóciłem się. Zaakceptowałem ich żądania. Każde miejsce ma swoje tradycje" - powiedział dziennikowi sprawca wypadku. Dodał też, że będąc w wiosce, gdzie pochowano dzieci, rozmawiał z miejscowym wodzem.

"Wyjaśnił mi, że to więcej niż powinni żądać zgodnie z tradycją. Ich kultura przewiduje bowiem, że powinni otrzymać 7 sztuk bydła za każde dziecko. Z tego 3 sztuki należą się wodzowi. Co więcej, wódz uświadomił mi, że rodzice zbyt wcześnie wystąpili o odszkodowanie" - powiedział sprawca śmiertelnego wypadku.

„To, co robimy w naszym regionie, polega na tym, że kiedy zdarzy się wypadek lub ktoś zostanie zabity w taki sposób, sprawca pokrywa wszystkie koszty pogrzebu, to znaczy, transport, jedzenie i trumny. Chowamy zmarłego, a następnie czekamy, aż jego duch przedstawi swoje żądania. Nie jest tak, że gdy ktoś dzisiaj umarł, to następnego dnia żądamy zadośćuczynienia za jego śmierć. To szaleństwo, to niezgodne z prawem” - tłumaczył lokalne zwyczaje wódz, cytowany przez "Manica Post". (PAP)

tebe/ san/