Niewiele brakowało, a największy przebój Whitney Houston znalazłby się w repertuarze Elvisa Presleya
Dolly Parton stworzyła „I will always love you” w 1973 roku, po tym, jak zdecydowała się postawić na karierę solową. Miał to być hołd dla Portera Wagonera, który był jej mentorem i partnerem estradowym. Piosenka w jej wykonaniu ujrzała światło dziennie w 1974 roku. Jeszcze przed jej premierą, kawałkiem zainteresował się Elvis Presley – Parton wyjawiła po latach na łamach magazynu „W”.
Miał nagrać piosenkę, ale sprawa spaliła na panewce z powodu nieudanych negocjacji z jego menadżerem. Ten żądał bowiem od Parton połowy praw autorskich do utworu, na co artystka nie przystała. „Chciałam usłyszeć, jak Elvis ją śpiewa. To złamało mi serce. Przepłakałam całą noc” – wspomina. „Ale muszę czuwać nad prawami autorskimi. Moje piosenki są jak moje dzieci. Będą mnie wspierać, kiedy będę stara” – tłumaczyła swój punkt widzenia.
Mimo że Presley nigdy nie nagrał „I will always love you”, ta kompozycja zajmowała szczególne miejsce w jego sercu. „Priscilla, żona Elvisa, powiedziała mi, że kiedy ona i Elvis się rozwiedli, Elvis zaśpiewał jej właśnie moją piosenkę. To mnie głęboko poruszyło” – mówi Parton.
Później to Kevin Costner wpadł na pomysł, by na potrzeby „Bodyguarda” tchnąć nowe życie w „I will always love you”. Piosenka stała się ogromnym hitem, gdy film o czarnoskórej diwie prześladowanej przez szaleńca wszedł do kin. Przez wiele tygodni okupowała pierwsze miejsca list przebojów. „Kiedy ukazała się wersja Whitney, zarobiłam tyle pieniędzy, że mogłabym kupić Graceland (słynna posiadłość Elvisa Presleya)” – stwierdziła Parton w 2006 r.
75-letnia piosenkarka country przeczuwa, że „I will always love you” zostanie zagrane na jej pogrzebie. Tak samo, jak wybrzmiało na ostatnim pożegnaniu Whitney. (PAP Life)
ag/ moc/