UE/ Szef unijnej dyplomacji Josep Borrell: Kubańczycy mają prawo do protestów
"To był protest pokazujący niezadowolenie na skalę, jakiej nie widzieliśmy od 1994 roku. Chcę wesprzeć prawo Kubańczyków do pokojowego wyrażania swoich opinii i chcę poprosić rząd o wysłuchanie tych protestów niezadowolenia" - powiedział Borrell.
W kilku miastach Kuby doszło w niedzielę do antyrządowych demonstracji - według opozycyjnych portali internetowych - największych od 1994 roku. Kubańskie władze oskarżyły Stany Zjednoczone o ich wywołanie.
Kuba przeżywa najgłębszy od 30 lat kryzys gospodarczy. Sytuację na wyspie dodatkowo pogarsza pandemia koronawirusa.
Agencja Reutera napisała, że tysiące Kubańczyków wyszło w niedzielę na ulice, aby wyrazić frustrację z powodu ograniczeń pandemicznych, tempa szczepień przeciwko Covid-19 i zaniedbań rządu.
Uczestnicy demonstracji wznosili m.in. okrzyki "Wolność" i "Precz z dyktaturą".
Podczas protestów nie odnotowano poważniejszych incydentów. Policja i wojsko nie interweniowały.
Uczestnicy demonstracji protestowali przeciwko brakom w zaopatrzeniu w żywność i artykuły pierwszej potrzeby. Sytuację szybko pogarsza spadająca ze względu na pandemię liczba zagranicznych turystów oraz kryzys gospodarczy w Wenezueli, która jest dla Kuby głównym dostawcą ropy naftowej.
Prezydent Kuby i szef Partii Komunistycznej Miguel Diaz-Canel wezwał w niedzielnym wystąpieniu telewizyjnym zwolenników rządu, aby również wyszli na ulice i "dali odpór" przeciwnikom rewolucji.
Kubański przywódca powiedział, że to Stany Zjednoczone odpowiedzialne są za niedzielne zamieszki.
Z Brukseli Artur Ciechanowicz (PAP)
asc/ kib/