Niedawno wpuściłem do sieci link do strony Podlaskie Klimaty. Album fotograficzny nosi nazwę „Rowery” i przedstawia symbiozę mieszkańców najbardziej sielskiej krainy w Polsce z rowerem. Do pracy jednośladem, z pracy też, choć czasem prowadząc go. Z kanką na kierownicy lub z wiadrem. Pod leśnym krzyżem umajonym chorągiewkami. Z koniem na sznurku po boku, niczym z wiernym psem, albo z krową. Na Podlasiu bez roweru ani rusz. I nie mówimy tu o wypasionych kosmicznych „góralach” z amortyzatorami i dwudziestoma biegami, lecz poczciwych gruchotach, obdrapańcach z epoki późnego Gierka. Składakach, ruskich kozach, damkach samoróbkach.
A do tego krajobrazowa sielanka, idylla, rzewność. No i ten powszechny luz, którego tak zaczyna brakować w całej Europie. Nie trzeba nawet mieć światła na kierownicy, bo boczne drogi puste jeszcze od Powstania Styczniowego, a szef posterunku to przecież syn Halinki z GS-u.
Pod swoim linkiem dojrzałem kilka polubień od osób, o których wiem, że są inteligentne i ambitne. Naukowiec z instytutu młócącego ideologiczną słomę, ktoś z korporacji handlującej kłamstwem, jakaś osoba z instytucji zajmującej się pompowaniem fikcji. Od razu widać, kto ma dość swojej roboty, kto tęskni za sensem i urodą życia, więc chętnie by wszystko rzucił i przeniósł się do Pana Boga - za piec. Ech, gdyby człowiek miał więcej odwagi… Ale pora otrząsnąć się z zadumy, gdyż felieton się kończy, a nie było w nim jeszcze ani jednej złośliwości.
Otóż według wielu polskich twórców, owe sielskie polskie krainy są zamieszkiwane przez ludzi złych. Obłudnych. Ciemnych. Chciwych. Nieczułych. Nie wierzycie? To idźcie do kina na najnowszy film Małgorzaty Szumowskiej, właśnie wszedł na ekrany…
Gdy jakiś modny pisarz, reportażysta, filmowiec lub reżyser teatralny wkłada do swej opowieści osobę z Polski B (co dotyczy nie tylko wschodu kraju), nieodmiennie dźwiga ten bohater cały worek traum: alkoholizm ojca, prostackie rozmodlenie matki, płytki patriotyzm wujka, pedofilię księdza proboszcza, okrucieństwo wobec zwierząt, nieposzanowanie przyrody. Rodzina bohatera swego lichego majątku – tych wszystkich misek, kredensów i pierzyn - dorobiła się nie dlatego, że ciężko harowała, lecz że przywłaszczyła go po tych, których w czas wojny zgładzili „jacyś” naziści, ku uciesze lub nawet przy współudziale przodków bohatera.
Wszystko to spiętrzone do granic absurdu i napompowane złą wolą oraz kłamstwem. Lecz mimo to nagradzane na rozmaitych festiwalach, co nabitym kompleksami twórcom pozwala odreagować swoje prowincjonalne pochodzenie, którego się wstydzą, zamiast czerpać z niego dumę i inspirację.