Od pierwszych dni stycznia 1945 roku niemiecka obsługa zespołu obozów koncentracyjnych Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu szykowała się do ewakuacji. Front wprawdzie zatrzymał się na Wiśle, ale sowieckiej ofensywy spodziewano się każdego dnia nowego roku.
Wkrótce też ofensywa ta nastąpiła, a mróz, który skuł lodem bagna i podmokłe tereny kolejny raz stał się sprzymierzeńcem Rosjan. SS-mani z obsługi Auschwitz-Birkenau już na kilkanaście dni przed nadejściem wojsk sowieckich spalili sporą część obozowych dokumentów i rozpoczęli ewakuację więźniów, którzy mogli się jeszcze przydać niemieckiej machinie wojennej.
Do ewakuacji wybrano blisko 60 000 więźniów obozów koncentracyjnych, których podzielono na 500-osobowe kolumny marszowe. Każdej grupie towarzyszył oddział SS-manów, którzy brutalnym terrorem usiłowali utrzymywać jak najszybsze tempo marszu. Największa grupa ruszyła przez Pszczynę na zachód, aż do Rybnika i Wodzisławia Śląskiego. Jednak inne kolumny przez Śląsk Opolski dotarły do Wrocławia, a nawet do obozu Gros-Rosen w Rogoźnicy na Dolnym Śląsku.
Maszerujący więźniowie poddawani byli okrutnemu terrorowi: zabijano ich za każde opóźnienie w marszu, za upadek, nawet za próbę wyjścia z kolumny w celu załatwienia potrzeby fizjologicznej można było zostać zabitym na miejscu. Wielu więźniów padało z wyczerpania. Na drogę otrzymali niewielką ilość prowiantu, który większość zjadła zaraz po wyjściu z Oświęcimia. Nie posiadając ciepłej odzieży, bez jedzenia i najczęściej bez dachu nad głową w czasie nocnych postojów więźniowie padali setkami.
Za kolumnami marszowymi podążały specjalne komanda SS-manów mające za zadanie dobijać pozostawionych na drodze więźniów. Otrzymali oni specjalny rozkaz nakazujący zabijanie więźniów bez użycia broni palnej w pobliżu zabudowań, aby nie niepokoić mieszkańców.
Do zbiorowych egzekucji maszerujących więźniów doszło w Ujeździe, w okolicach Głuchołaz oraz na trasie między Blachownią Śląską a Kędzierzynem, gdzie miało zginąć około 1000 osób.