Twórcą technologii pozwalającej na szybkie powtórzenie najciekawszych i najbardziej kontrowersyjnych sytuacji był Tony Verna, amerykański producent telewizyjny. Po raz pierwszy ten wynalazek zastosowano w 1963 roku, podczas transmisji z meczu futbolu amerykańskiego między drużynami Army i Navy z Filadelfii.
- Panie, panowie, to nie jest "na żywo". Zespół Army nie zdobył jeszcze raz punktów! - komentował obraz ukazujący się na ekranie sprawozdawca Lindsey Nelson, ostrzegając widzów przed mogąca wprowadzać w błąd iluzją.
Zaledwie trzy lata po tym eksperymencie powtórki zadebiutowały na piłkarskich mistrzostwach świata w Anglii w 1966 roku. Jakość obrazu była jednak w tamtych czasach na tyle kiepska, że do dziś trwają spory, czy w 101 minucie finału Niemcy - Anglia na Wembley piłka po strzale Goeffa Hursta i odbiciu się od poprzeczki przekroczyła linię bramkową. Główny arbiter Gottfried Dienst po konsultacji z liniowym uznał gola, który dał Anglikom prowadzenie i jedyny w dziejach tytuł mistrzów świata. Sytuacja ta do dziś pozostaje jednak piłkarską kontrowersją wszech czasów.
Jeszcze w latach 80., czyli w czasach mojego dzieciństwa, popularny był dowcip o facecie, który wraca z pracy w trakcie meczu i od progu podekscytowany pyta zonę:
- Jaki wynik?
- Dwa zero.
- A kto strzelił?
- Pierwszą Boniek, a druga jakiś Replay.
Powtórki dawno nam oczywiście spowszedniały, ale i piłka stała się grą na tyle szybką, że sędziowie od lat nie są w stanie gołym okiem ocenić i sprawiedliwie rozstrzygnąć wszystkich sytuacji. Nawet na mundialach zdarzało się, że nie uznawano oczywistych goli – tak było np. w 2010 roku w RPA w ćwierćfinale Niemcy – Anglia. W tym meczu historia zatoczyła koło i tym razem pokrzywdzeni okazali się dumni Synowie Albionu.
Wraz z rosyjskim mundialem nadszedł jednak przełom o nazwie VAR. System wideoweryfikacji spornych sytuacji sprawdza się od pierwszych spotkań tegorocznych mistrzostw świata. Skutkuje to nie tylko rekordową liczbą rzutów karych, z których – jak na razie – jedna trzecia została podyktowana po analizie powtórek przez sędziów; ale przede wszystkim tym, że zapowiadają nam się najbardziej sprawiedliwe mistrzostwa w historii.
Osobiście miałem obawy, czy VAR nie będzie niszczył widowiska, powodując przerwy w grze i wywołując boiskowy chaos. Po tygodniu rosyjskiego mundialu muszę jednak przyznać, że gest arbitra rysującego dłońmi prostokąt ekranu staje się jednym z moich ulubionych elementów piłkarskiego widowiska.
Nie zabija jednak magii futbolu, której elementem jest także błąd sędziego. Niech przykładem będzie choćby sytuacja z meczu Kolumbia – Japonia, w której Kolumbijczyk Radamel Falcao tak sprytnie faulował japońskiego obrońcę, że - znakomity skądinąd – sędzia Damir Skomina dał się nabrać i podyktował rzut wolny dla Kolimbii, którego Quintero zamienił na gola.
Na pomyłki sędziów, wynikające z boiskowej inteligencji piłkarzy, zawsze w piłce będzie miejsce, chodzi jednak o to, by ich rola była możliwie ograniczona. System wideoweryfikacji to gwarantuje.
Zatem: niech żyje VAR!