Pożegnaliśmy 5 marca bieżącego roku tego wspaniałego i klasycznego już amerykańskiego muzyka, świetnego gitarzystę i wokalistę, porównywalnego zarówno muzycznie, jak i poziomem technicznym (chociaż w takim klasycznym, amerykańskim graniu ważniejsze są serce i pasja) z takimi tuzami jak Bruce Springsteen. Najlepszym sposobem zapoznania się, jak i oddania hołdu jest płyta koncertowa (w tym przypadku mamy rok 1977, ale artysta pozostawał aktywny do końca i nagrywał również później ciekawe utwory, już jako solista), bo tu sprawdzał się najlepiej. Jest interakcja z publicznością, dłuższe zagrywki i popisy solowe, a nad całością unosi się pozytywny duch.