Pani Gabriela najpierw zaprasza do kuchni - tam najbardziej widać, ilu jest domowników.
- Mamy przy wielkim stole siedem małych krzesełek, bo dzieci są jeszcze malutkie i jedno krzesełko specjalne dla Amelki, która jest dzieckiem niepełnosprawnym. Ale jeździmy z nią na rehabilitację i są znaczne postępy - cieszy się pani Gabriela. Podkreśla, że najważniejsze jest zdrowie, bo wtedy dzieciaki są szczęśliwe, a rodzice mają więcej czasu. Nie lubi, kiedy używa się określenia "rodzina zastępcza".
- Traktujemy je i kochamy tak, jak własne dzieci, a mamy dwie już dorosłe córki i 13-letniego, przysposobionego syna. Przykro jest tylko wtedy, gdy dzieciaki od nas odchodzą - do swoich biologicznych rodzin, albo do adopcji. Ale tłumaczymy sobie z mężem, że tak musi być, że właśnie taka jest nasza rola - dodaje Gabriela Frankowska.
Podczas naszego pobytu w Ścinawie Małej maluchy niemal nie schodzą z rąk pana Janusza. Na co dzień to właśnie on przez lata opiekował się dziećmi, bo żona pracowała zawodowo.
- Taka rodzina to radość. Nigdy nie byłem zdenerwowany, ale przyznaję, nieraz mnie wymęczyły - śmieje się Janusz Frankowski.