- Rano jest rwetes, każdy czegoś szuka przed wyjściem do szkoły. A po lekcjach musi być wspólny obiad i opowiadanie, jak było, co się wydarzyło. Każdemu dziecku trzeba też z osobna poświęcić czas. Ale nie wypytujemy z mężem o nic, zwierzają się sami, muszą przecież też mieć własne tajemnice - mówi Dorota Zahuta.
Pani Dorota przyznaje, że różne były reakcje sąsiadów i znajomych przy każdym kolejnym dziecku. "Co wy robicie, jak dacie radę?" - pytali niektórzy.
Przez 10 lat mama licznej rodziny musiała zrezygnować z pracy zawodowej, bo tego wymagała opieka nad dziećmi. Ale wciąż była aktywna na rynku pracy, bowiem z sąsiadkami - także młodymi mamami - założyła spółdzielnię socjalną "Młyn", która działa do teraz.
- Okazuje się, że liczne obowiązki domowe wcale nie przeszkadzają w aktywności zawodowej takich kobiet. Najważniejsze to dobra organizacja życia domowego, no i mąż, który pomaga we wszystkich obowiązkach - dodaje pani Dorota.
Rodzinie - z racji wieku dzieci - nie przysługuje już nyski bon wychowawczy, ale trójka pociech korzysta z bonu tzw. rządowego.
- Te 1500 zł przeznaczamy na bieżąco na potrzeby dzieci. Wszystko bardzo ostatnio podrożało, a potrzeb jest wiele. Chłopcy wyrastają z ubrań, butów, wciąż są też potrzebne jakieś kapcie do szkoły, czy inne rzeczy - mówi pani Dorota.
Przy wigilijnym stole w domu państwa Zahutów zasiądzie 16 osób, bo "grunt, to duża rodzina".