Nie chcę tu niczego rozstrzygać, ale tak sobie myślę, co by się działo na polskich politycznych salonach oraz w światłych, niezależnych mediach i w tej bardziej oświeconej części Facebooka oraz Twittera, gdyby to u nas, w Polsce, agent naszej Agencji Wywiadu został otruty wraz córką na ławce pod centrum handlowym gdzieś w Zielonce lub innych Jankach. I gdyby zamach się udał.
Znawcy od wszystkiego natychmiast orzekliby, że był to zwyczajny przypadek i nie należy wyciągać z niego żadnych poważnych wniosków, gdyż cuchną one spiskową teorią dziejów, a spiski – wiadomo – zdarzają się wszędzie, tylko nie Polsce. Dość szybko okazałoby się, że znaleziony na ławce agent był wypity i po pijanemu uderzył w stojącą nieopodal brzozę, która rozbiła mu czaszkę, wskutek czego mężczyzna wykonał beczkę, runął na ziemię i zmarł. Że w drgawkach? Może mu akurat komórka wibrowała w kieszeni? O tym, że był to czysty przypadek, a nawet wina samego nieboszczyka, przekonywaliby od pierwszego dnia nawet najmarniejsi warszawscy aktorzy. Dlaczego aktorzy? Bo oni znają się na wszystkim.
Anonimowi świadkowie, do których dotarliby niezależni dziennikarze niezależnych netów, zeznaliby, że widzieli, jak mężczyzna tuż przed śmiercią kłócił się burzliwie ze swoją córką. Zapewne kobieta tak się tym przejęła, że pękło jej serce i też umarła. Medycyna zna podobne przypadki… Uwaga, powiedziałem: medycyna, a nie Anodina.
Gdyby na odzieży zmarłego odkryto jakiekolwiek ślady trucizny, zapewne próbowano by nas przekonać, że znalazły się tam one przypadkowo i że chodzi o zwyczajne pestycydy, wiadomo, parki bywają zadbane, zatem obficie nawożone. Dziennikarza, który próbowałby podważyć tę tezę, zaszczuto by, a jego redakcja zostałaby wystawiona na śmietnik i tam by ją sprzedano. Jakiekolwiek badania zwłok byłyby okrzyknięte żerowaniem na grobach, tańcem na trumnach, odruchem hieny.
Krzyże, kwiaty i świeczki składane na miejscu zbrodni… pardon, nieszczęśliwego wypadku, byłyby rozdeptywane przez oddziały alimenciarzy z kucykami i przez barczystych farmazonów, których niezależne redakcje nagradzałby za tę obywatelską postawę wywiadami w weekendowych wydaniach.
Wspomniani aktorzy, celebryci, piosenkarze i jurorzy rozlicznych talent shows mieliby uciechę i kpiliby ze spiskowych teorii dziejów oraz sztucznego obłoku trucizn rozpylonych przez nieznanych sprawców, ha, ha, ha… Rozliczni socjologowie pisaliby eseje o kulcie męczennictwa tak typowego dla ludów pierwotnych zamieszkujących krainy z kategorii B, a potem przerabialiby te eseje na doktoraty. A rysownicy od siedmiu boleści rysowaliby polskiego pociesznego, wąsatego szlachetkę machającego szabelką przed nosem niedźwiedzia.
Zaś sam niedźwiedź… No cóż, niedźwiedź, opróżniając szklankę z wódką i zakąszając ogórkiem, uśmiechałby się pod nosem i mówił do towarzyszącego mu lisa: – Nigdy nie pojmę, skąd my mamy tylu pożytecznych idiotów w tej Polsce! I nawet płacić im nie trzeba. Oni tak sami z siebie.