Gdyby nie niemiecka prasa, nigdy bym się bowiem nie dowiedział, że żyję w kraju, który jest nadwiślańską wersją bananowej dyktatury, czymś w rodzaju umownego Kongo, gdzie znajduje się Conradowskie jądro ciemności, ale i polskiej ciemnoty. Względnie w jakimś bałkańskim samozwańczym państewku, zapomnianym nawet przez ONZ, gdzie lud, rządzony przez katolickiego Borata, poluje z zapamiętaniem na Żydów, gejów, wegan, kobiety, artystów, inwalidów i Krystynę Jandę oraz Macieja Stuhra. Na dodatek ów ciemny i rozmodlony lud nie docenia tego, co robi dla nas Unia Europejska z Niemcami na czele w zbożnym dziele… - tfu, tfu… co ja tak z tym Bogiem?! – w światłym dziele cywilizowania nas i europeizowania.
Nie, żebym tych chorych bajek nie znał z licznych tytułów krajowych - czytam przecież Wyborczą, Newsweeka, Politykę czy Krytykę Polityczną, nie licząc wielu gazet lokalnych, gdzie euro-kompleksy są odwrotnie proporcjonalne do nakładów – ale sądziłem dotąd, że niemieckie dziennikarstwo jest jednak na dużo wyższym poziomie, zarówno warsztatowym, jak i moralnym. Brałem to na wiarę, bo nie czytałem, a nie czytałem, bo nie znam niemieckiego. Czasem językowa niekumatość może się okazać błogosławieństwem; to trochę tak jak z piosenkami kultowych brytyjskich piosenkarzy, póki nie znaliśmy ich słów, wydawały nam się pełnymi głębi pokoleniowymi hymnami ku czci tego, i owego. Gdy w końcu nauczyliśmy się angielskiego, okazały się banalne jak aforyzmy z notatnika coacha od motywacji.
Teraz dzięki Marianowi (tykam go, bo się znamy), zbitka „niemiecki dziennikarz” nie wpędza mnie już w kompleksy, częściej w irytację, czasem w rozbawienie. A zresztą, sami poczytajcie wyimki z pana Marianowych prasówek:
Oto pisze Stephan-Götz Richter w samym Spieglu:
"Dla nas Europejczyków nastał najwyższy czas, by zacząć się mieszać w "wewnętrzne sprawy" naszych sąsiadów. (…) No bo jak mamy zbudować demokratyczną Europę, jeśli nie jesteśmy gotowi ponad granicami wspierać odważne czyny choćby polskich kobiet w obronie ich praw podstawowych. W rzeczy samej Europa znajduje się obecnie w stanie intensywnej konfrontacji między nacjonalistami i ludźmi otwartymi na świat."
Urocze, prawda? Oczyma swej złośliwej wyobraźni widzę już niemieckie aktywistki z zielonymi włosami, jak wzorem żołnierzy Wehrmachtu, łamią graniczny biało-czerwony szlaban, żeby bronić praw podstawowych kobiet przed polskimi nie-Europejczykami.
Albo cytat z najbardziej prestiżowej gazety, jaką jest Frankfurter Allgemaine Zietung:
"Pogorszenie nastąpiło w ostatnim czasie na polu edukacji i dostępu do niej, szczególnie w krajach kierowanych przez nacjonalistyczne rządy - powiedział współautor studiów Daniel Schraad-Tischler i wymienił przy tej okazji Polskę i Węgry."
I dalej, tym razem Suddeutche Zeitung, gazeta też nie od macochy:
„W Europie, do krajów tracących najbardziej na atrakcyjności (badacz problemu) Peter-Mario Kubsch zalicza przede wszystkim Polskę. 'Polityczny image tego kraju bardzo odstrasza co wrażliwszych klientów'- twierdzi Kubsch."
Kolejny cytat, znów ze Spiegla, zacnego tygodnika przecież:
„…pewne kraje, które po upadku Muru Berlińskiego trochę zbyt pospiesznie przyjęte zostały do Unii, okazały się reakcyjną zgrają - swoistą zemstą zza grobu na reszcie Europy. (…)… w sprawie Polski i Węgier Unia ociąga się wyraźnie z zastosowaniem agresywnych środków. A za chwilę dołączą tam Czechy, tam gdzie łamane są fundamentalne prawa człowieka i wzniecana jest nienawiść do mniejszości, w szczególności do Żydów i muzułmanów.” Smaczne? Owszem, pod warunkiem, że jest się masochistą lub ojkofobem, czyli człowiekiem, który nienawidzi własnej ojczyzny.
I kolejny tekst z serii "antysemityzm w Polsce":
„Anna Kloza z Białegostoku przypomina miastu o jego żydowskich mieszkańcach. Jej zaangażowanie spotyka się z wrogością. Ale się nie poddaje." - takim oto wstępem intrygowała niedawno popularna niemiecka Tageszeitung. To nic, że sprawy o których jest w tym reportażu mowa, miały miejsce przed 10 laty. To nic, że "łyse pały", które wysyłały pogróżki pod adresem bohaterki reportażu, stanęły już dawno przed sądem i zapadły wyroki. Ważne, że można odgrzać kotleta i podać go niemieckiej opinii publicznej.
Albo nagłówek z wspomnianej frankfurckiej najbardziej opiniotwórczej gazety do tekstu Konrada Schullera:
"Przemarsz tysięcy NAZISTÓW przez Warszawę przeraził wielu Polaków. Inni - a należą do nich ministrowie - określają to jako "coś wspaniałego" i powiadają: przecież wolno przynajmniej jeszcze demonstrować."
I ostatni już przykład, a są ich dziesiątki:
„Rząd w Polsce rezygnuje z fundamentów demokracji” - czytamy w nagłówku na faz.net. Do komentarza autor użył zdjęcia z... tak, tak… z Marszu Niepodległości. I tak dobrze, że nie z kwietnej procesji Bożego Ciała gdzieś na polskiej ścianie wschodniej.
„W ogóle nie spotkałem w naszych mediach polemiki z twórcami tej narracji, z tymi, którzy tę faszystowską gębę nam przyprawiają, a których przecież znamy z imienia i nazwiska” – żali się na swoim blogu Marian Panic. Nikt nie podjął bezpośredniej polemiki z redaktorami Gnauckiem, Hasselem, Pallokatem, Kellermannem, Schullerem, z panią Lesser... - czyli z tymi, którzy najaktywniej w mediach naszego najważniejszego sąsiada uprawiają bezkarnie czarną propagandę wymierzony w Polskę.
Przyłączam się do tego zrzędzenia, ale mam pewien pomysł. A może polemikę z uprzedzonymi do Polski niemieckimi dziennikarzami podjęliby działacze mniejszości niemieckiej w Polsce? Żyją tu z nami od lat, w tej podobno okropnej Polsce, w pokoju, spokoju i dobrobycie, sami zresztą do tego spokoju i dobrobytu się przyczyniając swoją zgodnością i pracowitością. Mają tu z nami jak w puchu, cieszą się pełnią praw, szacunkiem i uznaniem. Nikt im nie dokucza, nikt ich nie szturcha, każdy się kłania, bo jest za co. Widzą i wiedzą dobrze, że nie mamy tu żadnego Kongo ani bałkańskiego kotła. Dlaczego pozwalają, aby obraz ich Heimatu był aż tak karykaturalnie wypaczany?
I nawet nie muszą z tymi dziennikarzami rozmawiać po niemiecku, wszak większość z nich to korespondenci wysłani do Polski, więc znający nasz język całkiem dobrze. Może to nawet lepiej, że byłoby po polsku? Chętnie byśmy bowiem posłuchali tej perswazji. Ale nie z intencją cenzorską, broń Boże! Raczej wolelibyśmy działaczom mniejszości przyklasnąć.