Jak stwierdził NIK, proceder ten doprowadził do wywiezienia z Polski produktów leczniczych o wartości, która mogła sięgnąć setek milionów złotych. Ta kwota nie dziwi - rynek leków w Polsce szybko się rozwija i dziś ma wartość ponad 30 mld zł rocznie.
- W efekcie w wielu aptekach brakowało leków, także tych ratujących życie, często kupowanych przez pacjentów z chorobami przewlekłymi - mówi nasz gość.
Na czym polega ten proceder? Umożliwia go to, że te same podmioty gospodarcze są właścicielami aptek, hurtowni i przychodni medycznych. Przychodnia zamawia w aptece zawyżoną ilość leków, apteka ściąga ją z hurtowni i sprzedaje przychodni. A ta - w ramach tak zwanych decyzji międzymagazynowych - przekazuje je do magazynów hurtowni, skąd leki są wywożone za granicę i sprzedawane po prawdziwej, a nie refundowanej, cenie.
- Co daje nawet kilkukrotne przebicie - mówi nam Dąbrowska.
Walka z takimi praktykami jest trudna, bo właściciele hurtowni fikcyjnie likwidują albo zawieszają ich działalność, czasem kasują dokumentację niemal na oczach kontrolera. Niekorzystne dla siebie decyzje zaskarżają do sądów administracyjnych i - jak stwierdził NIK - czasem wygrywają. Problemem jest też brak kadr. Zdaniem Dąbrowskiej, powinna mieć w swoim inspektoracie co najmniej pięciu inspektorów, ma... jednego.
Sytuacja ma się poprawić w kwietniu, gdy ruszy Zintegrowany System Monitoringu Obrotu Produktami Leczniczymi, dzięki któremu inspekcja na bieżąco będzie wiedziała, gdzie są leki (jak dzieje się już dziś w przypadku obrotu olejem napędowym). Zaostrzy się też prawo, dziś za takie praktyki grozi kara do 2 lat więzienia, zagrożenie ma wzrosnąć do lat 5. Dodajmy, że grzywna może sięgnąć pół miliona złotych.