Rano pojawiły się doniesienia agencji prasowej Associated Press, że rakiety, które spadły na terytorium Polski w przygranicznej miejscowości Przewodów została wystrzelona przez siły ukraińskie w kierunku nadlatującej rosyjskiej rakiety.
Jeszcze wczoraj wieczorem informowano, że pociski są produkcji rosyjskiej.
- Należy zbadać dokładnie co tam spało i jakiej jest produkcji, bo wiemy, że i Rosjanie i Białorusini i Ukraińcy używają sprzętu posowieckiego - powiedział gość Radia Opole.
Czy możliwe, aby armia ukraińska używała pocisków rosyjskich do obrony przed rosyjską agresją?
- Mogą to być pociski zdobyczne, mogą to być pociski z własnych arsenałów, również po sowieckich. Wydaje się, że jest to realne. To jest sytuacja kryzysowa, dobrze, że rząd nie postąpił zbyt radykalnie. Podejrzewam, że teraz trwają konsultacje z różnymi stolicami. Gdyby art. 4 nie okazał się konieczny, to warto przynajmniej z państwami wschodniej flanki NATO, czyli grupy B9 porozmawiać o uzupełnieniu niższego piętra obrony przeciwlotniczej - powiedział dr Pawłuszko.
- Dobrze, że rząd zachował powściągliwość, że informacje o całym zdarzeniu ogłosił nie premier, nie minister obrony, ale rzecznik - dodał.
Zaznaczył, że od wielu miesięcy trwa wojna i takie incydenty mogą się zdarzać.
- Jeśli Rosjanie wystrzelili rakiety z terytorium Białorusi to Ukraińcy musieli odpowiedzieć. Dlaczego Rosjanie strzelają na zachodnią Ukrainę? Po to, żeby Ukraińcy to zestrzelili, być może to spowoduje jakiś incydent na granicy Polskiej - mówił dr Tomasz Pawłuszko.
Rosyjskie MZS skomentowało sprawę wskazując, że nie mają z tym nic wspólnego, że to prowokacja.
- Manipulowanie informacjami to ich specjalność na tej wojnie. Musimy sami zadziałać, a nie zdawać się na informacje strony rosyjskiej lub białoruskiej - stwierdził, i zaznaczył, że dobrze, że ambasador Rosji został wezwany na przysłowiowy dywanik, powinien zostać także wezwany ambasador Białorusi.