Prawicowy przywódca, Bolsonaro, mający za sobą m.in. silne poparcie ewangelickich wyborców i lewicowy polityk Lula, który zajmował najwyższe stanowisko w państwie w latach 2003-2010 i zjednał sobie najuboższych Brazylijczyków m.in. „stypendiami rodzinnymi” wypłacanymi kobietom na zakładanie „minibiznesów rodzinnych”, poparli wzajemne zarzuty, przypominając wielkie skandale korupcyjne, do jakich doszło za trzynastoletnich rządów lewicy, a następnie po zwycięstwie Bolsonaro w 2018 roku.

Były przywódca związkowy Lula, faworyt sondaży, które dają mu 48-procentowe poparcie wyborców w pierwszej turze głosowania, skoncentrował się na obronie przed zarzutami przeciwnika. „Oskarżenia, że stworzyłem +organizację przestępczą+, to kłamstwo” – bronił się Lula... „Zamiast takich wypowiedzi powinien pan wytłumaczyć się z oszustw o które są oskarżani pańscy synowie, z kradzieży w Ministerstwie Edukacji i przekrętów podczas walki z Covid-19”.

”Kłamca, były penitencjariusz, zdrajca ojczyzny” – brzmiała natychmiastowa riposta urzędującego prezydenta, który przypomniał, że Lula spędził 580 dni w więzieniu skazany w procesach o korupcje zanim wyroki zostały anulowane przez Sąd Najwyższy.

„To niewybaczalne, aby prezydent państwa opowiadał takie rzeczy” – bronił się Lula, zapowiadając, że jedną z pierwszych decyzji jego rządu, jeśli zostanie wybrany, będzie anulowanie ogłoszonego przez urzędującego obecnie prezydenta „stuletniego zakazu publikowania informacji dotyczących jego rodziny”.

W obronie lewicowego eksprezydenta wystąpił m.in. labourzysta Ciro Gomes, były minister w pierwszym rządzie Luli. Przypomniał, że wiele osób, które okradały państwo przyznało się wówczas do tych czynów i zwróciło skarbowi ponad 3 miliardy dolarów.

Według ostatniego sondażu prestiżowego Instytutu Datafolha ogłoszonego w czwartek, Luiz Inacio Lula da Silva może liczyć w niedzielnych wyborach na poparcie 47 proc. głosujących, podczas gdy Jair Bolsonaro – na przychylność 33 procent wyborców. (PAP)

ik/ tebe/