Radio Opole » Aktualności historyczne » Aktualności historyczne » Operacja „Dunaj”, 53. rocznica inwazji na Czechosłowację…
2021-08-20, 04:00 Autor: Ireneusz Prochera / Radio Opole 4 HISTORIA

Operacja „Dunaj”, 53. rocznica inwazji na Czechosłowację. Posłuchaj specjalnej audycji poświęconej tym wydarzeniom.

Ludzie wznoszący flagę Czechosłowacji po spaleniu radzieckiego czołgu w Pradze [www.wikipedia.pl]
Ludzie wznoszący flagę Czechosłowacji po spaleniu radzieckiego czołgu w Pradze [www.wikipedia.pl]
Operacja „Dunaj” – nazwa konfliktu zbrojnego; napaści państw Układu Warszawskiego na Czechosłowację. Rozpoczęła się w nocy z 20. na 21. sierpnia 1968 roku o godzinie 23:00. Uważana jest za największą operację wojskową w Europie po II wojnie światowej.
Jest swego rodzaju paradoksem, że w przekazie propagandowym w krajach bloku wschodniego, mającym uzasadnić interwencję, dominowało oskarżenie, że Czesi i Słowacy chcą porzucić sojusz ze Związkiem Radzieckim i idee socjalizmu. Niewiele tymczasem miało to wspólnego z prawdą!
Społeczeństwo czeskie i słowackie było rusofilskie – co przyznaje historyk Jirzi Pernes. Ta sympatia sięgała przy tym nie tylko roku 1945 i przekonania, że to właśnie dzięki Sowietom powstała na nowo Czechosłowacja, ale znacznie wcześniej – związków budowanych już przez władze przedwojenne.

Podobnie rzecz miała się z sympatią dla socjalizmu i komunizmu, sięgała ona także dużo wcześniej niż od momentu objęcia władzy po 1946 roku. W legalnych wyborach swoje głosy na komunistów oddało 40 procent wyborców. I mimo późniejszego, już nie tak legalnego, objęcia kontrolą kraju, gdy na ulicach pojawiły się ponownie radzieckie czołgi i żołnierze, wielu Czechów i Słowaków podchodziło do nich, by przekonywać, że doszło do jakiegoś gigantycznego nieporozumienia.

Mimo tego, opór społeczeństwa wobec inwazji był niemal powszechny, choć stopniowalny. Nie wszyscy chcieli i potrafili podejmować agresywne działania. Dominowała mimo wszystko postawa biernego sprzeciwu, obejmująca przy tym także armię. Co zresztą utrudniało poniekąd oficjalnej propagandzie z obozu socjalistycznego budowanie odpowiednio mocnej narracji, udowadniającej, że posłanie na braci Czechów i Słowaków czołgów było niezbędne. Ale od tego są sprawdzone wzorce, które wiele razy wcześniej i później stosowano, by zdyskredytować przeciwników politycznych. W odcinku Polskiej Kroniki Filmowej można było usłyszeć o knowaniach przeciwników socjalizmu, inspirowanych przez Zachód, którzy stać mieli za rzekomą próbą obalenia rządów chłopów i robotników w Czechosłowacji.

Wśród przejawów oporu mieszkańców wobec akcji militarnej znalazła się i taka sytuacja opisana przez Tadeusza Oratowskiego, uczestnika interwencji. Otóż, w pobliżu lotniska, które zabezpieczali polscy żołnierze, rozmieszczono gigantofony, czyli rodzaj megafonu szczególnie wielkiej mocy, na ogół liczonej w tysiącach watów. Zaskakujący okazał się jednak repertuar jaki przez nie nadawano. Krótko mówiąc, zaaplikowano żołnierzom całodobowo, na okrągło monotonne wycie psa... Miało to osłabiać morale okupanta. Ponieważ jednak skończyło się to zniszczeniem głośników, trudno ocenić ewentualny wpływ tego rodzaju wojny psychologicznej. To nieco groteskowy przykład reakcji, także lokalnych władz na wydarzenia rozgrywające się po 21 sierpnia.

Co jednak ważne, mimo osiągnięcia celów militarnych operacji „Dunaj”, okupantom nie udało się osiągnąć głównego celu politycznego, czyli zbudowania na miejscu obozu, który popierałby działania interwentów, legalizując je zarazem. Legalnie wybrane władze w swej zdecydowanej większości zapewniały za pośrednictwem mediów, że nic nie wiedziały, ani tym bardziej nie aprobowały inwazji.

Potwierdzeniem sprzeciwu społeczeństwa, oprócz indywidualnych akcji, był też strajk generalny, który objął 23 sierpnia cały kraj i dobitnie pokazał co społeczeństwo myśli o interwentach.

Był to początek protestów, które podminowało jednak dotarcie do świadomości wszystkich, że ekipa Dubczeka, przymuszona wprawdzie, ale jednak podpisała kapitulancką deklaracje moskiewską.

Ostatecznie więc, udało się nowym, posłusznym Sowietom władzom zdusić wszelki opór na co najmniej kilka lat. A na pewno do roku 1977, kiedy to powstała Karta 77, będąca rzeczywiście nową kartą w walce Czechów i Słowaków o wyzwolenie się z żelaznego uścisku Układu Warszawskiego.
Posłuchaj: Operacja Dunaj, albo Lech kontra Czech (cz.11)
Przed dowództwem wojsk interweniujących w Czechosłowacji stało trudne zadanie przekonania mieszkańców kraju, że to co się dzieje – dzieje się dla ich wyłącznego dobra. To oczywiście motyw znany nam skądinąd, bo właściwie za każdym razem, gdy reżimy komunistyczne w powojennej Europie wschodniej podejmowały jakiekolwiek działania, na których ucierpieć mogli bogu ducha winni mieszkańcy, zawsze pojawiał się ten sam argument.

Dokonywano więc historycznych i stylistycznych wolt, by nie rozmijać się całkowicie ze zdrowym rozsądkiem. Polska Armia wydała specjalną odezwę do ludu czechosłowackiego, podkreślając, że przybyła na życzenie lokalnych działaczy partyjnych i państwowych, co jak wiemy, zgodne było z prawdą w stopniu minimalnym. Następnie wskazywano zagrożenie ze strony sił rewizjonistycznych i padały następujące słowa: „Bracia! Jesteśmy z wami w czasie niebezpieczeństwa. W jednym szeregu, tak jak kiedyś na polach Grunwaldu”. A więc znowu budzenie resentymentu antyniemieckiego, który zresztą przewija się często w relacjach z tamtych dni. W plotkach często pojawiała się rzekomo sprawdzona informacja, że nad granicą Czechosłowacji, po niemieckiej stronie gromadzą się wojska państw zachodnich, gotowej wejść w każdej chwili…

Próbowano również wpływać na opinię publiczną z pomocą mediów i wojskowej propagandy. Do wydziału propagandy 2 Armii Wojska Polskiego zwerbowano fachowców. Płk Henryk Nowaczyk, Szef Oddziału Propagandy Specjalnej 2 Armii przyznał, że w zespole – na Czechosłowację – miał plejadę ludzi pióra, telewizji, którzy z pewnością nie życzyliby sobie dzisiaj, by wymieniał ich z nazwiska. „Spotykało się ich później w życiu politycznym kraju, w dyplomacji, w handlu zagranicznym” – mówił Nowaczyk.

Pozostałe armie także nie próżnowały: osobno omówiona zostanie działalność radiostacji Wełtawa, która nadawała wbrew swojej nazwie z Berlina, za pośrednictwem nadajnika pod Dreznem i realizowała zadania propagandowe. Podobnie było z dziennikiem Zprawy, czyli Wiadomości lub z wykorzystaniem ulotek rozrzucanych również przez polskie samoloty. Te ostatnie, zamiast jednak rozpalać na nowo socjalistyczny zapał, zasiliły ognisko podpalone przez miejscowych.

Odnotowano również wykorzystanie specjalnych samochodów wyposażonych w głośniki. Jeden z nich pojawił się na placu w miejscowości Hożice. Najpierw nadawano z niego muzykę, a później nieliczni mieszkańcy mieli okazję usłyszeć okolicznościowy komunikat, wyjaśniający im powody inwazji.

Druga strona zresztą także nie próżnowała, starając się wpływać na morale nie tylko Czechów i Słowaków, ale i polskich żołnierzy. Jednym z najpoważniejszych problemów dla okupantów były, mnożące się jak grzyby po deszczu, nielegalne radiostacje. Pierwsze z nich zaczęły nadawanie już w południe 21 sierpnia, także audycji w języku polskim. Do ich wykrywania i rozbijania przeznaczono znaczne siły jednostek rozpoznawczych oraz walki radioelektronicznej.

Największą rolę w prowadzeniu propagandy, mającej podminować morale interwentów, odgrywało radio. W mniejszym stopniu oficjalne rozgłośnie radiowe, w większym rozgłośnie regionalne, a w największym – wspomniane radiostacje prywatne, opowiadał płk Lechowi Kowalskiemu Longin Stegliński, przyznając równocześnie, że główny wysiłek tej – jak ją określa – zjadliwej propagandy skierowany był nie na polskie wojska, a na Armię Radziecką i Bułgarską Armię Ludową.

Jerzy Sychut, w czasie „Operacji Dunaj” żołnierz 6. Pomorskiej Dywizji Powietrzno-Desantowej wspomina, że w jednostce rozlokowanej po czeskiej stronie granicy, nie zapominano o codziennej indoktrynacji. Wyjaśniano sytuację polityczną. Młodzi żołnierze korzystali z tych zajęć, aby odpocząć. Niektórym udawało się zdrzemnąć, zwłaszcza podczas codziennej lektury „Żołnierza Wolności” i „Trybuny Ludu”.
Posłuchaj: Operacja Dunaj, albo Lech kontra Czech (cz.12)
Jedną z najbardziej drażliwych kwestii w ocenie udziału polskich żołnierzy w interwencji w Czechosłowacji jest odpowiedź na pytanie, czy obie strony gotowe były do siebie strzelać.

Z relacji polskich dowódców i żołnierzy wynika, że sprawa została postawiona raczej jasno. Gen. broni Włodzimierz Sawczuk mówił po latach, że te ustalenia zapadły już wcześniej na szczeblu kierownictwa MON. Wobec ludzi lojalnych miała obowiązywać – jak to określił – serdeczność i takim polskie wojska miały nieść pomoc. „Wobec wrogów socjalizmu mieliśmy być wrogami” – tłumaczy Sawczuk.

Określono to w rozkazach następująco: jeśli jakieś jednostki czechosłowackie stanęłyby na drodze w marszu do wyznaczonych rejonów, należało wystosować ultimatum: piętnaście minut na usunięcie się z drogi. Obowiązek postawienia tego ultimatum miał każdy dowódca kolumny marszowej. W razie odmowy miał uderzyć, rozbroić i jechać dalej.

Sawczuk mówi też, że jeżeli chodzi o kompetencje w zakresie użycia broni, to w razie napotkanego oporu – rozkaz miał prawo wydać już dowódca batalionu. „Natomiast w wypadku użycia broni przeciwko naszym wojskom ze strony przeciwnej, rozkaz otwarcia ognia mógł wydać dowódca plutonu”, dodaje w książce „Generałowie” Lecha Kowalskiego generał Sawczuk.

Ppłk Stanisław Lewandowski z 1. Samodzielnego Batalionu Szturmowego, który stanowił szpicę polskich wojsk wkraczających do Czechosłowacji, mówi z kolei, że co do zasad użycia broni dowódca 25. Pułku Zmechanizowanego płk Czechowski – tuż przed wkroczeniem do CSRS – tak wypowiedział się wobec kadry i żołnierzy: „Gdyby zaszła taka sytuacja, że strona czechosłowacka użyje broni, to nie czytajcie gazety”.
„Ja pozwalałem moim żołnierzom otwierać ogień bez mojej komendy, wystarczyło, żeby ich ostrzelali Czesi. W innych przypadkach byli zdani na moją decyzję”, dodaje podpułkownik Lewandowski.

Rozkazy wcale jednak nie uspokajały żołnierzy, a wręcz przeciwnie: potęgowały powszechną niepewność i dezorientację. Skutki bywały fatalne: dochodziło do przypadków, które Amerykanie określają jako friendly fire, czyli bratobójczego ostrzału. Nie wiedząc o sobie nawzajem, strzelały do siebie np. załoga uszkodzonego polskiego czołgu i odlegli o kilkadziesiąt metrów żołnierze batalionu remontowego, którzy w teorii powinni czołg raczej naprawiać niż ostrzeliwać.
Żołnierze reagowali bardzo różnie. Były przypadki nadużywania alkoholu, agresji wobec miejscowych, czasem z tragicznym połączeniem obu tych czynników w postaci masakry w Jiczynie. Większość jednak starała się jakoś sobie poradzić z tą nową i dla wielu przerażającą sytuacją.

Ppłk Ryszard Konopka z 11. Drezdeńskiej Dywizji Pancernej mówi, że sytuacja, w jakiej żołnierze się znaleźli, przytłaczała ich. Poruszeni byli samym faktem, że nosili przy sobie – do pewnego czasu – magazynki pełne amunicji i załadowaną broń osobistą. Ostrzegano, by mieć ją w pogotowiu, zawsze w zasięgu ręki. Wiedzieli, że zarówno oni mogą jej użyć, jak i strona przeciwna. „To nie były żarty”, dodaje Konopka.

Dezorientacja obecna była oczywiście także po drugiej stronie. Dzięki rozkazom wydanym przez głównodowodzących armią czechosłowacką i apelom politycznych władz, złamanych przez Sowietów po pobycie w Moskwie, żołnierze Czechosłowackiej Armii Ludowej pozostali w koszarach.

Jeden z polskich żołnierzy wspominał, że koledzy z innego plutonu opowiadali, iż ich zadaniem było pilnowanie czeskich koszar. Ustawili szybkostrzelną dwulufową armatę przeciwlotniczą i lufy skierowali na wejście. Po kilku godzinach odwiedził ich jednak czeski dowódca z prośbą, aby się nie ośmieszali. W koszarach stacjonowało 80 czołgów. Polski oficer przeprosił czeskiego pułkownika i kazał odwrócić lufy.

Gen. bryg. Edward Dysko, dowódca 6. Pomorskiej Dywizji Powietrznodesantowej relacjonował po latach, że kiedyś przy okazji jakiegoś spotkania, żołnierze czescy wyznali Polakom, że nocą z 19 na 20 sierpnia otrzymali rozkaz, by absolutnie nie otwierać ognia do wkraczających wojsk radzieckich.
Posłuchaj: Operacja Dunaj, albo Lech kontra Czech (cz.13)
Ciekawym epizodem związanym z interwencją wojsk Układu Warszawskiego w Czechosłowacji było pojawienie się w eterze stacji, przed którą powszechnie Czesi się ostrzegali. Nazywała się Radio Vltava, czyli Radio Wełtawa i jak od razu wyłapali to odbiorcy: jej spikerów łatwo było odróżnić od innych… po kiepskim władaniu językiem czeskim i słowackim.

Po pewnym czasie tajemnica wyszła na jaw i okazało się, że stacja swój przekaz, zgodny z linią propagandy interweniujących państw, nadaje ze wschodnich Niemiec. Mimo zaangażowania poważnych środków technicznych i ludzkich, przekaz był ubogi w formie i treści. Główne wątki tej pirackiej propagandy pewnie sprawdziłyby się w latach 50-tych, czyli w czasie nasilenia walki propagandowej, ale w roku 1968 i to po miesiącach odwilży –stawały się raczej obiektem kpin i szyderstw, niż inspiracją. Straszak powrotu niemieckiego faszyzmu i nowej wojny światowej szczególnie dla młodych Czechów i Słowaków, zafascynowanych raczej muzyką popularną płynącą z zachodu, niż historią, był taką samą abstrakcją, jak powody samej interwencji w Czechosłowacji.

Jeden z takich nadanych komunikatów opowiadał o tym, jak to rzekomo jedna z grup lokalnych, sprzeciwiających się interwencji, w nieokreślonym bliżej miasteczku, miała użyć dzieci z pobliskiego internatu, by zagrodzić drogę sowieckim tankom. Dzielni sowieccy tankiści, by nie zrobić krzywdy dzieciom, wybrali raczej upadek ze skarpy rzeki i zatonięcie, niż „rozjechanie” maluchów. „Nie mogli inaczej postąpić”, zapewniało Radio Vltava. Daje to pewien obraz środków jakich starano się użyć, by uzasadnić w oczach czechosłowackiego społeczeństwa powody napaści. A przy okazji czyniono z interwentów raczej ofiary obrotu zdarzeń, niż ich sprawców.

Stacja ta, w której słyszeć można było anonimowe głosy, istniała w eterze pół roku. Siedziba mieściła się w Berlinie, ale korzystała z nadajnika niedaleko Drezna. W swoich komunikatach atakowała zwolenników zmian nazywając ich, na zmianę: oddanymi realizatorami kontrrewolucji, albo – i to pojawia się bardzo często – prozachodnimi awanturnikami, czyli „prozápadními dobrodruhy“.

Generalnie wszystkie media obozu sowieckiego grały na tę samą melodię, próbując pozbawić Czechów i Słowaków woli oporu. Polskie jednostki wjeżdżające do Czechosłowacji poprzedzały specjalne wozy propagandowe. Wojskowi propagandziści dysponowali dużymi środkami, m.in. dwoma drukarniami polowymi i pięcioma radiostacjami o dużym i średnim zasięgu. Uruchomiono retransmisję programu Polskiego Radia w języku czeskim. 25 sierpnia z samolotów i śmigłowców rozrzucono ponad 30 tys. ulotek. Propaganda odnosiła jednak mierny skutek. Powszechne było ignorowanie okupantów i tego, co mają do powiedzenia.

Podczas operacji „Dunaj” nie zapominano jednak także i o własnych żołnierzach, by nie przyszło im do głowy zwątpić w słuszność realizowanej misji, na bieżąco, samolotami sprowadzano dla nich polską prasę, m.in. „Trybunę Ludu” i – nomen omen – „Żołnierza Wolności”.
Posłuchaj: Operacja Dunaj, albo Lech kontra Czech (cz.14)
Reakcja społeczeństwa czechosłowackiego na agresję wojsk Układu Warszawskiego była prawie jednoznacznie negatywna. I świadomość tego od niemal pierwszych chwil Operacji Dunaj docierała do dowództwa polskiej armii.

W zasobach Centralnego Archiwum Wojskowego znajduje się szereg meldunków potwierdzających, że wraz z upływem dni morale polskich żołnierzy podupadało. Był to skutek niewygód, sytuacji niepewności i poczucia stałego zagrożenia ze strony zarówno cywilów, jak i wojskowych. Szczególnie w pierwszym okresie operacji żywa była obawa, że dojdzie do partyzanckiej wojny. W raporcie podsumowującym pierwszy okres działań 2. Armii Wojska Polskiego znajdujemy taki oto cytat: [...] Trzeba będzie się liczyć nawet z totalnym oporem typu dywersyjnego i sabotażowego, z paleniem zabudowań, niszczeniem dróg i mostów, zakażaniem źródeł wody oraz środków żywnościowych itp.”.

W innych raportach czytamy, że z informacji czechosłowackiej służby bezpieczeństwa miało wynikać, że na terenie powiatu Szumperk ludność cywilna tworzy tzw. grupy szturmowe, które jako główne zadanie stawiają sobie podjęcie walki z wojskami Układu Warszawskiego, które wkroczyły do Czechosłowacji. Jedną z form tej walki miała być budowa zapór na drogach w celu utrudniania ruchu wojsk Układu Warszawskiego. Podobnie miało być w powiecie Trutnow, gdzie rzekomo powstające grupy bojowe, miały stawiać sobie za cel dokonywanie napadów na posterunki jednostek wojskowych ZSRR i PRL.

Były też nieoczekiwane ataki... Jeden z żołnierzy po latach wspominał, że któregoś dnia jego kolegom wywrócono auto podczas patrolu. Czeska ciężarówka wepchnęła ich do rowu i szybko odjechała. Nie widzieli kierowcy. Skończyło się jednak w miarę bezboleśnie: gazik był trochę pogięty a żołnierze mieli podrapane nosy.

Żołnierze, znudzeni przedłużającą się okupacją, gdy tylko poczuli, że zagrożenie nie jest tak wielkie, jak początkowo sądzono, wymykali się z miejsc stacjonowania w poszukiwaniu wrażeń i.... alkoholu. 23 września do miejscowości Chrudim udało się trzech nierozpoznanych z nazwisk żołnierzy z 17. Pułku Zmechanizowanego, którzy w miejscowej restauracji poprosili o trzy kufle piwa, za które chcieli zapłacić najprawdopodobniej ćwiartką wódki. Z informacji zamieszonych w późniejszym raporcie wynika, że bufetowa nie przyjęła od nich wódki, lecz zabrała żołnierzom w zamian za piwo ich czapki, które wykupili dopiero po sprzedaniu posiadanej wódki innym cywilom.

Problemy z zaopatrzeniem, a podkreślić należy, że całość tego zaopatrzenia musiała być sprowadzana z Polski, bo Czesi nie współpracowali w tym zakresie, powodowały, że niektórzy próbowali wzbogacać codzienną dietę na swój sposób. Na stanowisko dowodzenia kwatermistrzostwa 4. Dywizji Zmechanizowanej zgłosił się któregoś dnia leśniczy, który złożył meldunek, że dwóch żołnierzy strzelało do zwierzyny w rezerwacie. Leśniczy na dowód przedstawił dwie łuski od kbk AK. Nie wiadomo czy polowanie zakończyło się sukcesem, wiadomo natomiast, że nie był to odosobniony przypadek.

Mnożyły się też incydenty spowodowane nieostrożnym obchodzeniem się z bronią, także ze skutkiem śmiertelnym. Choć zdarzały się i przypadki samookaleczeń, które od wieków stosowali żołnierze, chcący się wykpić od dalszej służby. W archiwach znaleźć można opis postępku szeregowego Jana M. z 10. Pułku Łączności, który oddany został pod sąd za to, że wystrzałem z broni spowodował u siebie lekkie obrażenie ciała, by, jak uzasadniano w oskarżeniu: tą drogą uniknąć trudów codziennego życia wojskowego.

Obawiano się też użycia – można to chyba tak nazwać – broni biologicznej. W kolejnym z raportów zrodzonych w polskich jednostkach napisano, że w związku z nasilającymi się chorobami wenerycznymi i stwierdzonymi wypadkami – jak to określono – prowokacyjnego organizowania kontaktów prostytutek wenerycznie chorych z żołnierzami na terenie stacjonowania naszych wojsk, zalecano lekarzom, przy współudziale oficerów politycznych, przeprowadzenie pogadanek o chorobach wenerycznych.
Posłuchaj: Operacja Dunaj, albo Lech kontra Czech (cz.15)
1234

Zobacz także

2024-11-18, godz. 10:54 Muzeum Auschwitz: ukazały się wspomnienia byłego więźnia Jana Kupca Wspomnienia Jana Kupca, które przybliżają losy jego i pięciorga braci, żołnierzy ruchu oporu z Podhala aresztowanych przez Niemców i osadzonych w Auschwitz… » więcej 2024-11-17, godz. 10:48 Rosja: Zamknięto Muzeum Historii GUŁagu, powołując się na przepisy przeciwpożarowe Państwowi inspektorzy zdecydowali o czasowym zamknięciu moskiewskiego Muzeum Historii GUŁagu, twierdząc, że nie przestrzega ono przepisów przeciwpożarowych… » więcej 2024-11-16, godz. 11:32 Prof. Żaryn w sądzie: SB prowadząc akcję wobec ks. Popiełuszki czuła się bezkarnie Prowokacja na Chłodnej była dziełem SB, której funkcjonariusze mieli poczucie bezkarności - podkreślił historyk prof. Jan Żaryn, który w piątek zeznawał… » więcej 2024-11-16, godz. 10:44 Gdańsk: Pamiątka po rodzinie Ulmów trafiła do MIIWŚ Książka z odręcznym podpisem Józefa Ulmy trafiła do Muzeum II Wojny Światowej. Wcześniej pamiątka po rodzinie zamordowanej przez Niemców za ukrywanie… » więcej 2024-11-15, godz. 16:34 Wałęsa dostał owację już po dwóch słowach. 35 lat od historycznej mowy w Kongresie USA 15 listopada 1989 r. Lech Wałęsa wygłosił mowę w amerykańskim Kongresie. Owację na stojąco dostał już po pierwszych dwóch słowach "My, naród”. Zaczerpnął… » więcej 2024-11-14, godz. 08:53 Można już zwiedzać dawne mieszkanie Józefa Piłsudskiego w Łodzi Można już zwiedzać dawne mieszkanie Józefa Piłsudskiego i jego żony Marii w Łodzi. W zrekonstruowanym lokalu, w którym marszałek i jego żona prowadzili… » więcej 2024-11-13, godz. 19:40 120 lat temu padły strzały na pl. Grzybowskim w Warszawie, był to początek rewolucji 1905 r. w Królestwie Polskim My, jako PPS, uznajemy, że demonstracja z 13 listopada 1904 r. była początkiem rewolucji 1905 r. – powiedział PAP dr Andrzej Ziemski, przewodniczący Komisji… » więcej 2024-11-13, godz. 14:36 Sto lat temu Władysław Reymont otrzymał Nobla za powieść "Chłopi" 13 listopada 1924 roku Akademia Szwedzka przyznała Literacką Nagrodę Nobla Władysławowi Reymontowi za powieść "Chłopi". Akademicy docenili uniwersalizm… » więcej 2024-11-12, godz. 01:00 Kalendarium historyczne 12 listopada » więcej 2024-11-11, godz. 09:00 Dzisiaj otwarcie wystawy w Muzeum Historii Polski "1025. Narodziny Królestwa” Obiekty archeologiczne związane z życiem codziennym w XI wieku, a także eksponaty pochodzące ze skarbca Piastów. To elementy wystawy "1025. Narodziny Królestwa”… » więcej
12345
Ta strona używa ciasteczek (cookies), dzięki którym nasz serwis może działać lepiej. Dowiedz się więcej »