Prezes i były wiceprezes WiK Opole zaprzeczają informacjom o dyskryminacji młodych matek w spółce
- Formułowanie tego typu uwag pod adresem kobiet oraz moim jest dla mnie upokarzające i spotkamy się w sądzie - tak powiedział Ireneusz Jaki, prezes spółki Wodociągi i Kanalizacja w Opolu, odnosząc się do wczorajszej (27.02) konferencji Arkadiusza Wiśniewskiego.
- Dla pań wracających po urlopie macierzyńskim za każdym razem działo się to na zasadzie ponownego zatrudnienia oraz podwyższenia wynagrodzenia. Ani jedna pani będąca wcześniej w ciąży nie była przenoszona na inne stanowisko, chyba że na wyższe oraz z lepszą płacą. Jedynym przypadkiem kobiety cały czas dobrze zarabiającej jest siostra pana prezydenta. Można zapytać ją o to.
Mateusz Filipowski, były wiceprezes WiK, przekonuje, że Wiśniewski manipuluje raportem pokontrolnym. - Prezydent cytował, że PIP żąda zaprzestania praktyki wymagania od pracownic zaświadczenia lekarskiego potwierdzającego karmienie piersią - zwraca uwagę.
- Pan prezydent zapomniał przeczytać uzasadnienie. Dwa zdania niżej jest informacja: kontrola wykazała, że w aktach osobowych znalazło się takie zaświadczenie. Jak wyjaśniono w trakcie kontroli, ono zostało przyniesione przez pracownicę z własnej inicjatywy. Raport czy wystąpienie Państwowej Inspekcji Pracy ani raz nie wskazuje, że zarząd bądź spółka żądała takiego zaświadczenia.
Ireneusz Jaki odniósł się również do kwestii rzekomej dysproporcji wynagrodzeń. Jako przykład podał pensje pięciorga pracowników jednego działu, gdzie różnica nie przekraczała 350 złotych.
Paweł Kawecki, członek zarządu WiK Opole, przesłał do naszej redakcji oświadczenie w sprawie konferencji. Pisze w nim, że prezes Jaki kwestionuje ustalenia niezależnej kontroli PIP, którą sam zaprosił do współpracy, bo "raport jest nie po myśli prezesa".
Jak dodaje, rozmowy z 2/3 kadry WiK były prowadzone pod groźbą odpowiedzialności karnej, więc trudno posądzać te osoby o fałszywe zeznania obciążające prezesa.
Kawecki kwestionuje też dokumenty prezentowane na konferencji przez Jakiego i Filipowskiego. - Trudno uwierzyć, że kontrolerzy PIP nie mieli do nich dostępu - pisze.