Pierwszy i najbardziej znany najazd tatarski, a właściwie mongolski na Polskę, miał miejsce w roku 1241 i zakończył się spektakularną bitwą pod Legnicą. Wkrótce potem wśród potomków twórcy mongolskiego państwa Czingis-chana rozgorzały kilkuletnie walki o przywództwo nad tzw. Złotą Ordą. Dało to Europie Środkowej kilkanaście lat spokoju od mongolskiego zagrożenia.
Paradoksalnie przyczyną kolejnego najazdu stało się zawarcie w roku 1259 antytatarskiego sojuszu przez Ruś Halicką, Węgry, Litwę i polskich książąt Mazowsza i Małopolski. Aby spacyfikować ten sojusz wodzowie Złotej Ordy postanowili przeprowadzić uderzenie wyprzedzające. Jako cel wybrali Małopolskę.
Rozpoczęta 30 listopada 1259 roku dowodzona przez Burundaja wyprawa miała charakter typowo rabunkowy i niszczycielski. Pod względem skutków była znacznie gorsza dla Polski niż pierwszy najazd z roku 1241.
Przez całą zimę – do końca lutego 1260 roku kilkunastotysięczny korpus tatarski wspomagany przez podbitych książąt ruskich plądrował Małopolskę. Tatarzy wymordowali rzesze jeńców, paląc niezliczoną liczbę wsi i miast oraz uprowadzając około 10 000 niewolników.
Do najbardziej spektakularnej rzezi doszło po kapitulacji Sandomierza, gdzie warunki poddania grodu w imieniu Mongołów negocjowali Rusini, a po wyjściu załogi z twierdzy Mongołowie zerwali umowę i wymordowali obrońców.
Osobny tatarski korpus wysłano na pogranicze śląsko-małopolskie. Jego zadaniem było stawienie czoła posiłkom dla Małopolski, jakie spodziewano się, że wyślą piastowscy książęta śląscy. Ten manewr okazał się skuteczny. Spustoszenie wschodniego pogranicza księstwa opolsko-raciborskiego spowodowało, że śląscy Piastowie zamiast o pomocy dla Małopolski musieli myśleć o obronie własnego terytorium.
Tatarzy wraz z Rusinami wystawili przeciwko Polsce około 30 tys. zbrojnych. Przeciwko nim zdołano zmobilizować zaledwie 3000 konnych i 6000 pieszych żołnierzy. Dysproporcja sił była więc bezdyskusyjna. W dodatku polskie siły przez cały czas nie zdołały się skoncentrować by podjąć skuteczny kontratak.
Najeźdźcy wycofali się nie niepokojeni gdy zbliżająca się wiosna zagroziła rozmiękczeniem dróg i stopieniem lodów na rzekach. Obrazu sytuacji dopełniła postawa małopolskiego księcia Bolesława Wstydliwego, który zamiast organizować obronę lub szukać u kuzynów posiłków, schronił się z żoną w Sieradzu.