Od pierwszych chwil po wybuchu III powstania śląskiego polski rząd starał się manifestować swój wielki dystans do insurekcji. Zresztą faktycznie większość polityków była sytuacja zaskoczona i zniesmaczona. Oni tu walczą o sprawę przy dyplomatycznych stołach, no i swoim zdaniem są skuteczni: przed rozbiorami Polska nie posiadała Śląska, a tu już jakiś kawałek ma już zagwarantowany. Że niewielki? Trzeba się cieszyć tym, co udało się osiągnąć i nie drażnić sojuszników. Taki był pogląd wielu warszawskich polityków.
Oczywiście nie da się obronić tezy, że o przygotowaniach do powstania nie wiedziało dowództwo polskiej armii. Wszak już pod koniec lata 1920 roku, kiedy tylko sytuacja na froncie wojny polsko-bolszewickiej uległa poprawie, przerzucono część sił sztabowych i wywiadowczych na odcinek śląski, a kapitanowie Tadeusz Puszczyński i Stanisław Baczyński rozpoczęli żmudne przygotowania do akcji „Mosty”. Mimo to oficjalnie rząd polski odcinał się od insurekcji i nie można było liczyć na masową pomoc polskich władz dla powstania.
Z sytuacji tej doskonale zdawał sobie sprawę dyktator powstania Wojciech Korfanty, który od początku próbował minimalizować zasięg i skalę powstańczej akcji, hamował też zapędy powstańczych dowódców, którzy chcieli rozszerzyć powstanie poza linię Korfantego, na cały obszar Rejencji Opolskiej, a byli i tacy, którym marzył się marsz na Wrocław.
Jednak wyjście poza obszar plebiscytowy oznaczało by otwartą wojnę z państwem Niemieckim. Dopóki akcja toczyła się na terenie kontrolowanym przez Aliantów, powstanie de facto było ich problemem. Nie zmieniało to faktu, że niemiecka armia rozpoczęła przygotowania do kontrofensywy. Otwarta wojna z Niemcami, mogłaby zdaniem polskiego rządu całkowicie zniweczyć zabiegi polskich delegatów i samego Korfantego wobec aliantów, których starano się przekonać, że powstanie nie ma zaborczego charakteru, a jedynie zbrojną manifestację niezadowolenia z obrotu spraw wokół plebiscytu.
Z tego właśnie powodu Korfanty zarządził wstrzymanie powstańczych działań zaczepnych w chwili kiedy inicjatywa należała jeszcze do Polaków. 10 maja ogłosił, że zawarto rozejm, w myśl którego Polska otrzyma tereny do linii Korfantego, co zaakceptowała Międzysojusznicza Komisja Rządząca i Plebiscytowa na Górnym Śląsku.
Trudno dziś powiedzieć czy był to tylko zmierzający do wprowadzenia konsternacji po stronie niemieckiej blef, czy też faktycznie doszło do jakiegoś wstępnego porozumienia powstańczego rządu z aliantami. Odezwa Korfantego wywołała natychmiastowe protesty niemieckie adresowane do Komisji Międzysojuszniczej, a ta zaprzeczyła jakimkolwiek rozmowom o rozejmie.
Trudno dziś jednoznacznie ocenić politykę, jaką wówczas prowadził Korfanty. Niewątpliwie słusznie chciał on rozpocząć negocjacje w momencie, gdy powstanie było najsilniejsze, jednak jego przeciwnicy w sztabie powstania twierdzili, że gdyby nie jego kunktatorstwo, teren objęty powstaniem byłby znacznie rozleglejszy, co mogło dać Polsce silniejszą pozycję w negocjacjach z aliantami. Z kolei zwolennicy Korfantego wskazując na utratę Góry Świętej Anny i Kędzierzyna, twierdzą, że zbytnie rozciągnięcie powstańczego frontu mogłoby w konsekwencji doprowadzić do większych strat.