Do konferencji pt. „Aby podnieść z gruzów Polskę. Reemigranci z Zachodu i południowowschodniej Europy na Śląsku i w Zagłębiu Dąbrowskim po zakończeniu II wojny światowej” udało się zaprosić specjalistów z różnych dziedzin z Polski, Czech i Francji. Tuż po II wojnie światowej Czechosłowacja była krajem, przez który do Polski docierało najwięcej reemigrantów.
O tym, z jakimi trudnościami logistycznymi się to wiązało mówił dr Dawid Keller, historyk kolejnictwa. Wyjaśnił, że podróż pociągiem z Francji na Dolny Śląsk trwała na ogół siedem dni, z czego aż dziewięć godzin zajmowało pokonanie najkrótszego, niespełna 90-kilometrowego odcinka po polskiej stronie granicy. Dlaczego tak długo? M.in. dlatego, że brakowało lokomotyw, a kolejarze musieli się posuwać nawet do oszustwa, żeby niektóre wagony mogły opuścić terytorium jednego kraju i wjechać do następnego. „Czasami wystarczył argument w postaci kilku paczek papierosów” – wyjaśnił z uśmiechem dr Keller.
Trudy kilkudniowej podróży odbijały się na nastrojach wśród reemigrantów. Wielu z nich inaczej wyobrażało sobie Polskę, którą opuścili jeszcze w okresie międzywojennym w poszukiwaniu pracy. Najmłodsi, urodzeni już na Zachodzie, nieraz nawet nie znali języka polskiego. „Jezu! Jak mi się tu nie podobało, siedziałam w oknie, patrzyłam tylko na lasy i ciągle płakałam” – takie wspomnienia reemigrantki z Francji przytoczyła w trakcie gliwickiej konferencji dr Anna Kurpiel, etnolożka i antropolożka z Uniwersytetu Wrocławskiego. Wskazała na paradoksalną sytuację, bo z jednej strony wielu przedwojennych emigrantów swój pobyt we Francji traktowało jako coś tymczasowego i pozostało polskimi patriotami, ale z drugiej – po powrocie do kraju nie kryli rozczarowania.
I tak jak we Francji stanowili często zwartą, mieszkającą blisko siebie grupę, tak w Polsce często o sobie mówili, że są Francuzami. Zachowali przywiezione z Francji obyczaje kulinarne, zwyczaj spotkania przy winie i kawie, a nawet specyficzne elementy ubioru (rzadko obecne wtedy w Polsce berety i podkolanówki).
Podobnie jak we Francji, w Polsce również trzymali się razem: „jak się poszło w Wałbrzychu do kina, to pół sali była Francuzami” – takie zdanie pewnej reemigrantki zanotowała dr Kurpiel.
Co jeszcze zapamiętali reemigranci? We Francji porządek, jasność i przejrzystość reguł, a także uporządkowane życie, zaś w Polsce: chaos organizacyjny i zniszczenia wojenne. Swoimi wspomnieniami z dzieciństwa wśród „Francuzów” podzielił się w trakcie gliwickiej konferencji dr Ryszard Bełdzikowski. Wyjaśnił, że w Podgórzu, dzielnicy Wałbrzycha, stanowili oni znaczną grupę mieszkańców.
Stefan Artymowski z Muzeum Józefa Piłsudskiego w Sulejówku mówił z kolei o tym, jak do reemigracji (nazywanej wtedy oficjalnie repatriacją) podchodziły władze. Zachęcając Polaków do przyjazdu, nie wszystkich traktowały jednakowo. Szczególnie widoczne to było w podejściu do byłych żołnierzy Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Jak wyjaśnił Artymowski, władzom najbardziej zależało na przyjeździe tych osób, które były górnikami i hutnikami. Problem polegał na tym, że w szeregach Polskich Sił Zbrojnych z reguły to byli Ślązacy, którzy przed założeniem polskiego munduru wpisani zostali na Volkslistę i służyli w Wehrmachcie.
Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej (utworzony na bazie PKWN i zdominowany przez podporządkowanych Moskwie komunistów) zdawał sobie z tego sprawę, ale choć generalnie służba w Wehrmachcie i wpisanie na Volkslistę było traktowane wtedy jako przejaw zdrady, w tym wypadku władze postanowiły przymknąć oko. Jak? Stworzyły taki model selekcji, by prawa do przyjazdu pozbawić wyłącznie osoby zaliczone w czasie wojny do pierwszej i drugiej grupy Volkslisty. Władze niemieckie arbitralnie umieszczały tam np. osoby, które jeszcze przed 1939 r. były gorliwymi działaczami niemieckich organizacji na terytorium II RP. Jednak w praktyce – jak wyjaśnił Artymowski – do Polski mogli przyjechać nawet dawni folksdojcze z jedynką. Wystarczyło, że zadeklarowali, że byli górnikami lub hutnikami.
Wśród górników – reemigrantów z Belgii, o czym przypomnieli uczestnicy gliwickiej konferencji, byli Wincenty Pstrowski – inicjator socjalistycznego współzawodnictwa pracy w kopalniach i Edward Gierek, choć ten drugi część pobytu na Zachodzie poświęcił działalności politycznej.