O świcie 17 września 1939 roku sowieckie wojska na całej długości naszej wschodniej granicy wtargnęły na polskie terytorium. Stalin obiecał niemieckiemu ambasadorowi, że wojska sowieckie przekroczą granicę o godzinie 6 rano, ale meldunki z poszczególnych strażnic Korpusu Ochrony Pogranicza wskazują, że wojna z sowietami zaczęła się już o trzeciej w nocy to jest w chwili gdy polski ambasador dopiero wchodził do gabinetu sowieckiego wiceministra spraw zagranicznych by wysłuchać dyplomatycznej noty oznajmującej zabór wschodniej połowy Polski.
O godzinie 3 w nocy początkowo niezidentyfikowane przez żołnierzy KOP oddziały podjęły próbę przekroczenia polskiej granicy w rejonie miejscowości: Podwołczyska, Dziewicz, Trybuchowiec, Husiatyń i Załucz. Napotkawszy na polskie posterunki wdały się z nimi w walkę. Nie trzeba się dziwić wzmianką, że początkowo polscy żołnierze nie zidentyfikowali atakujących oddziałów jako sowieckiej armii.
Przez lata służby na gorącym polsko-sowieckim pograniczu żołnierze Korpusu Ochrony Pogranicza na co dzień mieli do czynienia z grupami a nawet oddziałami sowieckich dywersantów, którzy jednak jak wskazywała ich odzież, regularną armią nie byli, a nawet jeśli wyglądali na żołnierzy to sowieckie państwo nie przyznawało się do nich w żaden sposób. Oficjalnie byli to zwykli bandyci.
Oczywiście dla nikogo nie było tajemnicą, że inspiracja tych ataków leży w sowieckiej armii i służbach specjalnych, których celem była nieustanna destabilizacja polskiej granicy.
O godz. 4.55 placówka KOP telefonicznie poinformowała polskie Naczelne Dowództwo stacjonujące wówczas w Kołomyi, że zidentyfikowało atakujące oddziały jako regularną armię sowiecką, i że za oddziałami pieszymi porusza się rzut motorowy i prawdopodobnie czołgi. Oddziały KOP rozpoczęły wycofywanie się w walce.
O godz. 6 rano dowódca odcinka KOP Czortków podpułkownik Marceli Kotarba zameldował telefonicznie do Sztabu Naczelnego Wodza, że wycofując się prowadzi walki opóźniające wobec przeważających sił bolszewickich atakujących w kierunkach na Trembowlę, Czortków, Buczacz i szereg innych miejscowości.
O tej samej porze minister spraw zagranicznych Józef Beck wysłał do polskich placówek dyplomatycznych i instytucji rządowych komunikat o sowieckiej agresji na Polskę i zasadach postępowania instytucji rządowych wobec tejże agresji.
Niestety już w dwie godziny później ze sztabu Naczelnego Wodza zaczęły się rozchodzić informacje kwestionujące czy mamy do czynienia z agresją. Wśród oficerów sztabu Naczelnego Wodza zaczęło brać górę przekonanie, że sowieccy żołnierze częstują polskich pograniczników papierosami i tłumaczą, że przybyli po to by chronić wschodnią Polskę przed niemiecką agresją.
Ulegając tym nastrojom tego samego dnia po południu Naczelny Wódz wydaje słynny rozkaz: „Sowiety wkroczyły. Nakazuję ogólne wycofanie na Rumunię i Węgry najkrótszymi drogami. Z bolszewikami nie walczyć, chyba w razie natarcia z ich strony albo próby rozbrojenia oddziałów. Zadanie Warszawy i miast, które miały się bronić przed Niemcami - bez zmian. Miasta, do których podejdą bolszewicy, powinny z nimi pertraktować w sprawie wyjścia garnizonów do Węgier lub Rumunii".
Nie wiadomo jakie przesłanki miał sztab Naczelnego Wodza, by pozwoliły one na wyciągnięcie tak zadziwiających wniosków. Wiadomo jednak, że brak dowodzenia i ów dezorganizujący obronę rozkaz spowodowały śmierć tysięcy polskich żołnierzy i cywili.