Dionizy Bielański był w Opolu postacią znaną i lubianą. Urodził się w roku 1939 na Wołyniu, a w początkach lat 50 ukończył wojskową szkołę lotniczą w Dęblinie. Po odejściu z wojska pracował jako instruktor lotniczy.
W lipcu 1975 roku pracował przy opryskach rolniczych w okolicach Bochni. Nie wiadomo co skłoniło go do podjęcia próby ucieczki z PRL. Nie jest wykluczone, że podobnie jak pułkownik Kukliński współpracował z zachodnimi służbami wywiadowczymi i zagrożony aresztowaniem postanowił uciec, mimo, iż w Opolu pozostała jego żona i dwie córeczki.
16 lipca 1975 roku wystartował dwupłatowcem AN-2 z lotniska Gawłówek niedaleko Bochni i lotem koszącym, tuż nad czubkami drzew poleciał w stronę Austrii. Dostrzeżono go dopiero w Czechosłowacji, gdzie dołączyły do niego wojskowe samoloty czechosłowackie: dwa MIG-i 21 i dwa samoloty szkolno bojowe Aero L29 Delfin. Bielański nie zareagował na znaki jakie dawali mu czechosłowaccy piloci. Na ostrzegawcze serie z karabinu maszynowego miał zareagować pokazując wojskowym pilotom pluszowego misia.
Czechosłowackie dowództwo lotnicze nie zdecydowało się na wzięcie odpowiedzialności za zestrzelenie cywilnego samolotu w barwach układu warszawskiego, czego zabraniało im prawo. Po instrukcje kilkakrotnie zwrócono się do polskiego ministerstwa obrony.
Decyzję miał osobiście podjąć Wojciech Jaruzelski, który kazał zestrzelić uciekający samolot. Po trzykrotnym potwierdzeniu rozkazu 8 km przed austriacką granicą czeski pilot serią z karabinu maszynowego zestrzelił samolot Bielańskiego, który poniósł śmierć na miejscu.
W lipcu 2009 roku Instytut Pamięci Narodowej poinformował, że nie ma wątpliwości, iż za decyzję o zestrzeleniu polskiego samolotu odpowiedzialny jest osobiście generał Wojciech Jaruzelski i że jeśli tylko zdrowie generała na to pozwoli zostanie on postawiony za ten czyn w stan oskarżenia.
Niestety zdrowie nie pozwoliło i generał przez ostatnie 7 lat życia szczęśliwie unikał odpowiedzialności za swoje rozmaite postępki. Mnie osobiście zawsze zadziwiało jak to możliwe, że ten sam człowiek, który ma na sumieniu życie niejednego Polaka mógł w wolnej Polsce być przez społeczeństwo akceptowany jako czynny polityk.
Fakt, społeczeństwo to byt zbiorowy i jako takie niekoniecznie musi być świadome faktów historycznych. Wydawałoby się jednak, że wewnątrz człowieka powinna funkcjonować jakaś przyzwoitość która jemu samemu każe wycofać się z życia publicznego gdy jego doktryna polityczna okazała się mrzonką. Praktyka jednakże pokazuje, iż kto wierzy w ludzkie sumienie, ten zwykle doznaje zawodu.