Pobity przez antyfrancuską koalicję i zmuszony do abdykacji w kwietniu roku 1814 cesarz Napoleon Bonaparte początkowo został przez zwycięzców potraktowany stosunkowo łagodnie. Otrzymał w dożywotnie władanie śródziemnomorską wyspę Elbę, na której towarzyszyło mu blisko 1000 najwierniejszych żołnierzy.
To na ich czele w lutym 1815 roku wylądował w południowej Francji by rozpocząć swoją ostatnią kampanię – słynne 100 dni Napoleona. Francja, w której blisko roczny okres restauracji monarchii Burbonów zdążył już wielu ludziom zbrzydnąć powitała powrót cesarza stosunkowo entuzjastycznie, choć nie jednomyślnie.
Przy Napoleonie nie stanęli wówczas wszyscy jego oficerowie i marszałkowie, wielu postanowiło tym razem trzymać się od wojny z daleka. Mimo to siły Napoleona rosły z każdym dniem i z każdym kilometrem przebytym w kierunku Paryża, bo kolejne wysyłane przeciwko niemu oddziały przechodziły na jego stronę. Król Ludwik XVIII musiał ratować się ucieczką.
Jak należało się spodziewać Wielka Brytania natychmiast po otrzymaniu informacji o wylądowaniu Napoleona we Francji rozpoczęła montowanie antyfrancuskiej koalicji. Było to stosunkowo łatwe, bo trwał właśnie kongres wiedeński. Już wkrótce ku granicom Francji wyruszyły cztery korpusy ekspedycyjne: brytyjski, pruski, rosyjski i austriacki.
Aby nie dopuścić do połączenia się sojuszniczych sił w jedną armię Napoleon wyruszył naprzeciw zbliżającym się korpusom. 202 lata temu 18 czerwca 1915 roku udało mu się wprowadzić swoją armię w przestrzeń dzielącą zbliżające się do siebie korpusy brytyjski i pruski w okolicach miejscowości Waterloo w Belgii.
Plan bitwy Napoleon oparł na swojej sprawdzonej wielokrotnie taktyce: zamierzał stosunkowo małymi siłami utrzymać armię pruską z dala od głównego pola bitwy i głównymi siłami najpierw zlikwidować silniejszy korpus brytyjski, a potem całe siły obrócić przeciwko korpusowi pruskiemu.
Plan był dobry, a zebrane przez Napoleona siły były do jego realizacji wystarczające, ale szereg niesprzyjających okoliczności doprowadził Francuzów do ostatecznej klęski. Były więc zagubione rozkazy, złe rozpoznanie terenu, opieszałe wykonywanie poleceń przez poszczególnych dowódców, brak koordynacji poszczególnych ruchów pomiędzy francuskimi jednostkami, a w końcu deszcz, który zamienił pola pod Waterloo w błotniste pułapki spowalniając drastycznie ruchy napoleońskiej kawalerii.
W ostatniej bitwie Napoleona nie mogło zabraknąć także Polaków. Był to pułk szwoleżerów gwardii dowodzony przez generała Pawła Jerzmanowskiego, który zresztą wcześniej na czele szwadronu polskich szwoleżerów towarzyszył Napoleonowi na Elbie, tym razem jednak był to udział raczej symboliczny.
Zmuszony ponownie do abdykacji Cesarz Francuzów tym razem trafił na położoną na południowym Atlantyku Wyspę Świętej Heleny, już nie jako władca wyspy, ale jako nadzorowany przez Brytyjczyków więzień, żyjący w fatalnych warunkach i całkowicie odizolowany od zewnętrznego świata.
Schorowany i psychicznie złamany były władca połowy Europu przeżył tam blisko sześć lat. Zmarł 5 maja 1821 roku i początkowo pochowano go w ziemnym grobie na Wyspie Świętej Heleny. Dopiero 19 lat później – w 1840 roku – decyzją ostatniego króla Francji Ludwika Filipa szczątki cesarza Napoleona ekshumowano i uroczyście złożono w monumentalnym sarkofagu w paryskim Kościele Inwalidów.