Przypomnijmy, że dokładnie 33 lata temu 4 czerwca 1989 roku odbyły się w Polsce pierwsze po II wojnie światowej w miarę uczciwe wybory do tzw. Sejmu Kontraktowego.
Na czym ta kontraktowość polegała? Ano na tym, że gdzieś pomiędzy naradą w Magdalence, a obradami okrągłego stołu zawarto coś w rodzaju kontraktu mówiącego, iż 4 czerwca 1989 r. odbędą się wybory do Parlamentu, w których 35 proc. miejsc będzie udostępnionych do obsadzenia w drodze demokratycznych wyborów.
Reszta miała być obsadzona przez dotychczasowe władze swoimi ludźmi po staremu. Czyli jak zwykle o tym kto może startować decydowały władze Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Jak zwykle też PZPR nie prowadziła żadnej większej kampanii wyborczej. Kampanie taką prowadziła natomiast strona Solidarnościowa skupiona wokół Komitetu Obywatelskiego przy Lechu Wałęsie.
Dziwna to była kampania. Gdy się tylko gdzieś pojawił plakat z logo „Solidarności” zaraz go ktoś zdejmował, ale nie zdejmowała go milicja czy jacyś komuniści, lecz zwolennicy „Solidarności” po latach stanu wojennego wygłodzeni wszelkich solidarnościowych druków. Każdy chciał mieć plakat ze znaczkiem Solidarności na pamiątkę.
Potem przyszedł dzień głosowania – 33 lata temu 4 czerwca była niedziela, mój kolega z harcerstwa Janusz zwany Filipem ubrał się w elegancki garnitur i poszedł pełnić misję męża zaufania Komitetu Obywatelskiego w lokalu wyborczym. Wszyscy mu tego zaszczytu zazdrościliśmy, a jednocześnie zastanawialiśmy się czy go do lokalu wyborczego wpuszczą, ale wpuścili i mógł stwierdzić, że wybory odbywały się uczciwie.
Nikt się tego nie spodziewał, ale odstąpione Solidarności 35 proc. miejsc w Sejmie zajęli wyłącznie kandydaci Komitetu Obywatelskiego przy Lechu Wałęsie, czyli ci co mieli, według zawartego z władzą kontraktu. Stąd nazwa Sejm Kontraktowy.
Gdy obliczono już wyniki i ogłoszono wyniki w telewizji pojawił się wspomniany na początku komunikat Joanny Szczepkowskiej, że 4 czerwca skończył się w Polsce komunizm. Wtedy w to wierzyliśmy.
Z historycznego punktu widzenia widzimy jednak, że były w tym komunikacie co najmniej dwie informacje nieprawdziwe. Po pierwsze skończył się nie komunizm, a monopol na legalną działalność polityczną, jaki dotychczas miały ugrupowania zainstalowane w PRL przez sowieckich przyjaciół.
Trudno mówić, że skończył się komunizm, bo takowego nigdy w Polsce nie było, zresztą bardzo dobrze, że go nie było. Był natomiast oparty na militarnej sile sąsiedniego mocarstwa ustrój autorytarny, nawiązujący do ideologii lewicowej. Jego aparatczycy sami mówili o sobie, że budują socjalizm, nie żaden komunizm.
Druga nieprawda w komunikacie Bogu ducha winnej Joanny Szczepkowskiej polegała na tym, że czas pokazał, iż poprzedni ustrój wcale się w Polsce nie skończył. Że jego beneficjenci mieli się dobrze i już wkrótce zaczęli wygrywać w legalnych wyborach.
Powstał jednak pewien wyłom w partyjnym monolicie i rocznicę tego wydarzenia warto obchodzić.