Użyte przeze mnie na wstępnie stwierdzenie o zmianie przez polskich matematyków losów świata nie jest zbytnią przesadą. Fakt posiadania przez aliantów możliwości deszyfrowania niemieckich depesz radiowych wielokrotnie przyczynił się do odnoszenia sukcesów militarnych.
Warto przypomnieć, że próby złamania niemieckich szyfrów radiowych wywiady Anglii, Francji i Polski podejmowały już w latach 20. Efektem tych generalnie bezskutecznych starań był słuszny wniosek, że do szyfrowania używana jest jakaś zaawansowana maszyna, której sposób szyfrowania ze względu na hipotetyczną ciągłą wymianę podzespołów uznano za nie możliwy do złamania.
Jednak polski wywiad nie poddał się. W roku 1929 w Poznaniu zorganizowano tajny kurs kryptologiczny, do udziału w którym zaproszono szereg najzdolniejszych studentów wydziału matematyki Uniwersytetu Poznańskiego. Wśród nich znaleźli się Marian Rejewski, Jerzy Różycki i Henryk Zygalski.
Wybrano Poznań, bo ze względu na rozbiorową przeszłość język niemiecki był tam powszechnie znany, a właśnie znajomość tego języka była warunkiem uczestnictwa w kursie. Jesienią 1930 r. w wojskowym Biurze Szyfrów zatrudniono ośmiu najzdolniejszych absolwentów kursu, a wśród nich wspomniani już Rejewski, Różycki i Zygalski.
Cel jaki postawiono wybitnym matematykom brzmiał: rozszyfrować kod enigmy. Zadanie wykonano w dwa i pół roku. Pierwsze depesze rozszyfrowano jesienią 1932 r. a w styczniu 1933 roku opracowano projekt pierwszej polskiej wersji enigmy. Czas był najwyższy bo 30 stycznia 1933 r. władzę w Niemczech objął Adolf Hitler. Wybuch wojny był już tylko kwestią czasu.
Wszystko to brzmi bardzo zwyczajnie, ale trzeba wiedzieć, że złamanie szyfru enigmy dokonane zostało przez zespół Rejewskiego bez użycia żadnych maszyn, ale wyłącznie za pomocą umysłu, ołówka i papieru. Bo przecież nie było wówczas komputerów. Aby zrozumieć skalę tej trudności należy sobie wyobrazić 26 cylindrów pokrytych literami, z których każdy obraca się z inną prędkością uzależnioną od zmienianego w każdej depeszy programu.
Efektem wprowadzenia do maszyny tekstu jest wielopoziomowo zaszyfrowany ciąg znaków, którego prawidłowe odczytanie wymaga zastosowania dokładnie takich samych cylindrów i programu. Polscy matematycy do schematu konstrukcji maszyny doszli analizując zaszyfrowane depesze.
Warto dodać, że wywiady Anglii i Francji uznały kod enigmy za niemożliwy do złamania i zaprzestały takich prób. Tym większe było zaskoczenie aliantów gdy w lipcu 1939 r. przedstawiciele alianckich wywiadów otrzymali od polskich kryptologów po egzemplarzu enigmy. Od tej pory niemieckie depesze radiowe przestały być dla aliantów tajemnicą.
Oczywiście Niemcy kilkakrotnie ulepszali enigmę i dokonywali zmian sposobów szyfrowania, ale dzięki polskim osiągnięciom i zaangażowaniu naszych kryptologów, którzy przedostali się najpierw do Francji a potem do Anglii, do końca wojny udawało się łamać kolejne wersje szyfru enigmy, a znajomość niemieckich zamierzeń pozwalała aliantom odpowiednio się przygotowywać do walki.
Tyle historii, a teraz kilka gorzkich słów o naszej szarej współczesnej rzeczywistości. Światowa kultura masowa coraz skuteczniej wypiera udział Polaków w sukcesie złamania kodu enigmy. Zaczęło się od opublikowanej w 1996 r. powieści Roberta Harrisa „Enigma”, której akcja toczy się w brytyjskim ośrodku dekryptażu w Bletchley Park, gdzie faktycznie zajmowano się łamaniem kodu enigmy, ale Polacy w ogóle się tam nie pojawiają.
Na podstawie powieści nakręcono film w gwiazdorskiej obsadzie, który niestety także zafałszowuje historię. Na nic zdały się protesty środowisk polonijnych. Film poszedł w świat i co jakiś czas jest emitowany także przez polskie telewizje.
Jeszcze większą bzdurą był nakręcony w roku 2000 skądinąd całkiem dobry film zatytułowany „U-571”. Obraz opowiada całkowicie zmyśloną historię zdobycia przez amerykanów niemieckiego u-bota z enigmą na pokładzie. W ten sposób jak zwykle amerykanie to sobie przypisują zasługę zdobycia możliwości odczytywania niemieckich szyfrów.
Zjawisko przypisywania sobie czyichś zasług to nic nowego. Austriacy twierdzą, że to ich książę dowodził w bitwie pod Wiedniem, Francuzi myślą, że to oni zdobyli Somosierrę, a amerykanie, że to ich piloci obronili Anglię w roku 1940. Jak zwykle sukces ma wielu ojców, a zawłaszczanie zasług tym jest łatwiejsze im bardziej wspiera je przemysł filmowy.
Póki co Holendrzy nadal pamiętają, że to my wyzwalaliśmy Arnhem, ale kto wie jakie filmy wkrótce wyprodukują nasi sojusznicy…