Potop szwedzki pokolenie starsze zna dzięki książce Henryka Sienkiewicza, pokolenie średnie dzięki filmowi Jerzego Hofmana, a młode pokolenie nie będzie go znało dopóki japoński przemysł komiksowy nie wypuści na ten temat jakiejś mangi albo Piksar nie zrobi o tym kreskówki. A byłoby o czym, bo w tej historii tkwi wielki potencjał.
Latem 1655 roku w polskie granice wkroczyły wojska króla szwedzkiego, który jako pretekst wykorzystał fakt, iż polscy Wazowie rościli sobie uzasadnione prawa do szwedzkiej korony nie chcieli się tych praw wyrzec. W praktyce jak zwykle chodziło po prostu o rabunek.
Rabunek wszelkich ruchomości, łącznie z drewnem i kamiennymi obróbkami budynków, które masowo wyrywano z murów i wysyłano barkami do morza, a potem statkami do Szwecji oraz rabunek nieruchomości czyli zwyczajnie ziemi. Szwedzi bowiem dążyli do całkowitego opanowania wybrzeży Bałtyku, a Polska wciąż uparcie trzymała się Gdańska.
Oblężenie Jasnej Góry miało na celu rabunek ruchomości i zabezpieczenie nieruchomości, choć tradycyjnie nasi najeźdźcy utrzymywali, że jest akurat odwrotnie. 18 listopada 1655 roku dywizja wyznaczona do zlikwidowania polskich punktów oporu na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej dotarła do Częstochowy i przeżyła pewne zaskoczenie.
Okazało się bowiem, że choć jasnogórska twierdza nie jest wielka, to w zasadzie Szwedzi poza poprzedzającą ich sławą okrutników nie posiadają żadnych narzędzi do zdobycia całkiem porządnie ufortyfikowanego klasztoru.
18 listopada korpus generała Burcharda Mullera dotarł pod mury i rozpoczął prace oblężnicze. Usypano szańce, ustawiono armaty i rozpoczęto ostrzał. Jednak Szwedzi nie przyprowadzili ze sobą odpowiednich armat do burzenia fortyfikacji bastionowych.
Mieli ze sobą artylerię polową w liczbie 8 lekkich dział, które doskonale sprawdziły się przy zdobywaniu jurajskich średniowiecznych zamków, ale w starciu z bastionami niewiele mogły poradzić. Niemniej generał Muller liczył na sławę, terror i słabe przygotowanie do wojaczki szczupłej załogi częstochowskiego klasztoru.
Tymczasem w klasztorze duch był całkiem mocny. Na wszelki wypadek ikonę Matki Boskiej Częstochowskiej zawczasu wywieziono do Lublińca a potem do Mochowa koło Głogówka.
Licząc się z możliwością oblężenia mnisi zatrudnili 160 żołnierzy i kupili 60 muszkietów, już wcześniej mieli kilkanaście dział. Wraz z ochotnikami załoga twierdzy liczyła około 300 osób.
Szwedzi zażądali wpuszczenia do twierdzy w celu zabezpieczenia jej przed ewentualnym zajęciem przez wojska wierne przebywającemu w pobliskim księstwie opolskim królowi polskiemu Janowi Kazimierzowi. Przeor Jasnej Góry ksiądz Augustyn Kordecki już 7 listopada uznał władzę Karola Gustawa, za co klasztor otrzymał od Szwedów list żelazny, gwarantujący mu bezpieczeństwo.
Generał Mueller żądając kapitulacji powoływał się na ów niuans, iż list dotyczy klasztoru a nie twierdzy, jednak Paulini nie dali się na to nabrać. Korpus szwedzki liczył 2250 żołnierzy, z czego około 800 było polakami, którzy jednak odmówili czynnego udziału w oblężeniu.
Zadanie stojące więc przed Szwedami wcale nie było łatwe. O poszczególnych fazach oblężenia niemal wiernie napisał Henryk Sienkiewicz, który jednak nieco przesadził z liczbą i wagą armat oblężniczych.
Mimo to z historycznego punktu widzenia trzeba powiedzieć, że postawa jasnogórskich zakonników była naprawdę wyjątkowo bohaterska, bo choć mieli armaty i bastiony, to nie byli przecież żołnierzami, powinni też spodziewać się, że Szwedzi ściągną poważne posiłki, co w końcu nastąpiło, a mimo to nie poddali się strachowi, który okazał się najgroźniejszym ich wrogiem.
Ostatecznie swoją postawą doprowadzili do wybuchu ogólnonarodowego antyszwedzkiego powstania i odwrócenia kolei przegranej już wojny.