Cesarska interwencja w Polsce zakończyła się bardzo szybko Piastowie dzielnicowi nie mieli sił by walczyć z niemiecką potęgą i 30 sierpnia w Krzyszkowie pod Poznaniem ówczesny senior rodu Bolesław Kędzierzawy złożył cesarzowi hołd.
Co ciekawe cesarz jakby zapomniał, że podstawowym celem wyprawy było przywrócenie do władzy w Polsce nieprawnie pozbawionego dziedzictwa najstarszego syna Bolesława Krzywoustego Władysława Wygnańca. W tej sprawie cesarz zadowolił się mglistą obietnicą Kędzierzawego, który przyrzekł w przyszłości rozpatrzyć słuszne pretensje brata.
Ostatecznie Władysław zmarł na wygnaniu, a jego synowie dopiero 20 lat później odzyskali jego dziedziczną dzielnicę czyli Śląsk.
Cesarz Barbarossa zmuszając do hołdu Bolesława Kędzierzawego jednocześnie otrzymał jego zobowiązanie do polskiego udziału w kolejnej wyprawie wojennej, której celem był Mediolan. Załatwił więc swoje sprawy, używając Władysława jedynie jako pretekstu do interwencji w Polsce.
Historia ta winna być nauczką dla każdego, kto próbowałby załatwiać swoje problemy przy pomocy obcych wojsk. Takie działania na przestrzeni 1000-letnich dziejów Polski zwykle źle się kończyły dla ściągających zagraniczne wojska dla obrony swojej władzy.
Przykłady można by mnożyć, zawsze prędzej czy później interwencja kończyła się fiaskiem. Jednym z pierwszych przykładów może być sprawa biskupa krakowskiego Stanisława, który miał w konflikcie z królem Bolesławem Śmiałym liczyć na pomoc ruskich wojsk.
Sprawa się wydała, a biskup, chociaż został później świętym, to najpierw niestety stracił życie. Chyba każdy oglądał film „Potop” i kojarzy postać litewskiego hetmana Janusza Radziwiłła, który porządek na Litwie chciał robić przy użyciu szwedzkich wojsk. Polacy i Litwini w przeważającej większości odwrócili się od niego i zmarł w osamotnieniu oraz w powszechnej opinii zdrajcy.
Mamy oczywiście także przykłady pozytywnego działania obcych wojsk. Pierwszy był więc Kazimierz Odnowiciel, który w połowie XI wieku przybył do Polski mając za ochronę 50 niemieckich rycerzy, ale nie prowadził on z nikim wojny, a gdzie się pojawił pozyskiwał do swego oddziału miejscowych zbrojnych, tak, że wkrótce Niemców mógł odesłać do domu.
Naszym władcom pomagali często Węgrzy, a Janowi Kazimierzowi nawet Tatarzy, były to jednak wyłącznie oddziały posiłkowe. Zupełnie inna sprawa była z wkroczeniem na ziemie polskie w grudniu 1806 roku armii francuskiej. W tamtym czasie Polski faktycznie nie było, a zwycięska armia francuska umożliwiła dopiero utworzenie zalążka polskiej państwowości, jakim było Księstwo Warszawskie.
W takich rozważaniach prędzej czy później musieliśmy dojść do roku 1944 i wkroczenia do Polski sojuszniczej armii czerwonej. Parę lat temu obserwując swego czasu pikietę pod opolską filharmonią zorganizowaną przez opolskich działaczy patriotycznych tuż przed koncertem rosyjskiego chóru wojskowego, słuchając utarczek pikietujących z nadciągającymi na koncert widzami ze zdumieniem zorientowałem się, że ludzi, którzy uważają, że w 1944 roku sowiecka armia przyniosła nam wolność jest nawet na Opolszczyźnie całkiem sporo, a przecież nie wszyscy przybyli na wspomniany koncert.
Dziś już żaden historyk nie ma wątpliwości, że przemiany ustrojowe zafundowane nam przez ekipę zainstalowaną w lipcu 1944 roku w Lublinie, w istocie były tylko przykrywką uzasadniającą nową twarz starego rosyjskiego imperializmu, zaś utrwalające nam władzę ludową sowieckie wojska mają na sumieniu tysiące zabitych w walce i zamordowanych w więzieniach i łagrach Polaków. Tak naprawdę nikomu nie chodziło o dobro chłopów czy robotników, ale o rosyjską dominację. Na szczęście i ta bratnia pomoc w końcu się skończyła.