W najbliższy wtorek przypada 77 rocznica dnia, w którym hrabia Claus von Stauffenberg używając swoich ostatnich trzech palców, przy pomocy kombinerek zgniótł zapalnik uruchamiając bombę, która miała zabić wodza III Rzeszy podczas sztabowej narady w bunkrach jego tajnej kwatery „Wilczy Szaniec” w Gierłoży na Mazurach.
Na fiasko tego zamachu złożył się cały szereg nie przewidzianych przez zamachowców okoliczności. Jedną z tych nieprzewidzianych przez czołowych strategów Wehrmachtu okoliczności był fakt, że 20 lipca na Mazurach może wystąpić upał. Upał wystąpił i naradę przeniesiono z bunkra do baraku, w którym na dodatek pootwierano okna toteż impet podłożonej przez Stauffenberga bomby rozszedł się w przestrzeń nie zabijając Hitlera.
Dla wielu zamachowców fakt, iż Hitler ocalał stał się źródłem paraliżującego strachu, który spowodował, iż swoje dalsze działania, które jeszcze mogły doprowadzić do przejęcia przez nich władzy, podejmowali oni opieszale i bez przekonania. Swoją słabość i tak wszyscy przypłacili życiem, podobnie zresztą jak ich znajomi i przyjaciele. Uważa się, że źródłem owej mentalnej niemocy wśród czołowych niemieckich oficerów była organiczna niemiecka niechęć do łamania dyscypliny i buntu.
Jak wiemy wewnętrzna walka z lojalnością wobec wodza fuhrera zakończyła się fatalnie. Pierwsza zatem nauka jaka płynie dla nas z niemieckiej lekcji 20 lipca 1944 roku brzmi, jak już coś robisz, to zrób to porządnie.
A teraz chwila refleksji nad wspomnianą przez mnie na początku idiotyczną sympatią jaką zwykliśmy odczuwać dla wrogów naszych wrogów bez refleksji nad ewentualnymi skutkami powodzenia podejmowanych przez nich akcji. Mamy tego przykłady w całej naszej historii, ale irracjonalna sympatia naszych prześliźniętych przez edukację historyczną politologów do grupy zamachowców pułkownika Stauffenberga jest ewidentnym przykładem bezmyślności.
Carl von Stauffenberg i jego kamraci nie byli przyjaciółmi Polaków. Ich niezadowolenie z Hitlera nie wynikało z antyfaszyzmu czy słowianofilii. Do zamachu pchnęło ich beznadziejne dowodzenie przez Hitlera niemieckimi armiami w Rosji. Gdyby zdołali przejąć władzę zamierzali zawrzeć pokój na zachodzie i kontynuować walkę ze związkiem sowieckim aż do ostatecznego zwycięstwa.
Na pewno jednak nie zamierzali rezygnować ani z terenów podbitej Polski, ani z polskiej niewolniczej siły roboczej w niemieckim przemyśle. Co to to nie, w końcu posiadanie tych dóbr należy do niemieckich ponadczasowych celów strategicznych i taki drobiazg jak zmiana partii rządzącej nie może mieć na coś takiego wpływu.
My jednak stawiamy Stauffenbergom pomniki, nazywamy ich imieniem ulice, tworzymy fundacje ich imienia. Stauffenbergowska euforia, którą przeżyliśmy pod koniec XX wieku z historycznego punktu widzenia bardzo podobna była do naszej obecnej radości z faktu, że aktualnie banderowcy strzelają na Ukrainie do Rosjan.