Na kartach historii odnajdujemy liczne przykłady sytuacji gdy jedna ze stron trwającego konfliktu znienacka atakuje obywateli państwa dotąd neutralnego. Zwykle celem takich akcji była eskalacja konfliktu lub dostarczenie uzasadnienia dla zbrojnej interwencji trzeciej siły. Tak więc zatopienie amerykańskiego transatlantyku stało się pretekstem do przystąpienia USA do I wojny światowej, wysadzenie bloków mieszkalnych w Moskwie pozwoliło Rosji zaatakować Czeczenię, a atak na World Trade Center pozwolił Amerykanom zniszczyć reżim Talibów w Afganistanie…
Przywołane tu przykłady łączy kilka cech. Po pierwsze oficjalnie nigdy nie dowiedzieliśmy się i zapewne się nie dowiemy jak to z tym zamachem było naprawdę. Po drugie w organizację prowokacji zawsze jest zaangażowany kraj lub organizacja posiadająca ponadprzeciętną wielkość lub bardzo dużo pieniędzy. Prowokacje bowiem zwykle są operacjami kosztownymi lub wymagającymi zaangażowania kosztownych środków do zatarcia śladów prowadzących do organizatorów akcji.
Tu warto wspomnieć, że wg ustaleń ekspertów zestrzelenie malezyjskiego Boeinga zostało dokonane przy użyciu rosyjskiego zestawu przeciwlotniczego typu buk. Taki sprzęt także nie leży na ukraińskich ulicach, ale jest majątkiem konkretnego rosyjskiego pułku, do którego zresztą koszar wrócił wkrótce po wspomnianym użyciu w Donbasie.
Wydawałoby się, że odpowiedź na pytanie skąd taki zestaw wziął się w Donbasie w lipcu 2014 roku nie powinna nastręczać trudności, ale międzynarodowe śledztwo w ONZ zostało zablokowane przez mająca tam prawo weta Rosję. Mimo to rok temu ruszył proces przed międzynarodowym trybunałem w Hadze. Prawnicy zatrudnieni przez rodziny ofiar wskazali cały szereg podejrzanych, w tym dowódcę macierzystej jednostki feralnego zestawu. Czy uda mu się udowodnić zamiar i celowe działanie czy tylko niedopilnowanie powierzonego sprzętu, to się dopiero okaże.
Niewątpliwie w każdym z wymienionych przypadków mamy do czynienia z aktem masowego terroru. I kluczowym warunkiem do rozwiania związanych z nim wątpliwości jest znalezienie odpowiedzi na pytanie: kto ostatecznie skorzysta na konsekwencjach takiego uczynku. Dziś odpowiedź na to pytanie jest jeszcze zadaniem trudnym, bo na razie nie widzimy jeszcze wszystkich konsekwencji, których łańcuch zapoczątkować miało zestrzelenie malezyjskiego samolotu.
Póki co wszystko wskazuje na to, że do malezyjskiego Boeninga strzelali rosyjscy separatyści. Jednakże wrodzony sceptycyzm każe mi przynajmniej z obowiązku wyartykułować wątpliwości. Wydawało by się, że na tej akcji sprawa rosyjska we wschodniej Ukrainie może tylko stracić. Wszak na Rosję sypnęły się gromy krytykujące kraj przemycający w rejon konfliktu broń, której użyto do zamachu. I co i nic, deszcz spadł spłynął i prawie nikt już o tym nie pamięta,.
Być może to jednak separatyści mogli coś zyskać – tym zyskiem mogło być właśnie oburzenie światowej opinii publicznej przeciwko Rosji, które być może miało zmusić Władymira Putina do bardziej zdecydowanych działań wobec Ukrainy, np. do otwartej inwazji pod pretekstem potrzeby zaprowadzenia porządku w niestabilnym regionie. On jednak wszystko przeczekał. Całkiem zresztą możliwe, że mamy do czynienia właśnie z głupotą.
Oczywiście możliwe jest także, że za zestrzelenie malezyjskiego Boeinga odpowiedzialni są Ukraińcy pragnący zrzucić winę na Rosjan i ostatecznie zniechęcić do separatystów światową opinię publiczną. Tego też wykluczyć nie można. Zresztą zarówno Rosja jak i rodziny niektórych ofiar do listy winowajców katastrofy malezyjskiego samolotu dopisują państwo ukraińskie, bo nie zamknęło ono przestrzeni powietrznej nad obszarem konfliktu.
Jedno wydaje się pewne: to nie był ostatni samolot, którego pasażerowie padli ofiarą rozgrywek politycznych. Wygląda na to, że w XXI wieku rozbijanie samolotów pasażerskich na dobre weszło do politycznego arsenału. Zatem nie mylili się komentatorzy mówiący, iż zamach z 11 września 2001 roku był prawdziwym początkiem XXI wieku – wieku rozbijania pasażerskich samolotów.