Kto nam w 1989 roku tę wolność wydzielał? Oczywiście ci, którzy w tym czasie posiadali pełnię władzy czyli tzw. komuniści. Przy czym zaznaczyć tu należy, że faktycznych komunistów było w tym gronie nie zbyt wielu, większość prawdziwych komunistów poległa gdy towarzysz Stalin umacniał swoją ludową władzę.
Wyleczyło to większość członków partii władzy przed zbyt nabożnym podejściem do oficjalnych lewicowych ideałów, ale oficjalnie cały obóz sowiecki budował socjalizm, czyli taką jak to się dziś mówi lajtową wersję komunizmu.
Po 45 latach rządów w Polsce frakcji, która zdobyła władzę dzięki sowieckim czołgom, okazało się, że ustrój powszechnej szczęśliwości zbankrutował i nie ma już na benzynę do czołgów, wobec czego narodziła się koncepcja podzielenia się władzą z poszczególnymi narodami tzw. bloku wschodniego.
Polska, jako, że miała zaczątki jakiejś zorganizowanej opozycji w postaci resztek związku zawodowego „Solidarność”, poszła na pierwszy ogień i jak to bywa najgorzej na tym wyszła. Najgorzej, bo w każdym kolejnym kraju przemiany były coraz dalej idące.
Tymczasem u nas przedstawiciele dawnej władzy zagwarantowali sobie cieplarniane warunki podzielenia się odpowiedzialnością za Polskę z narodem. Mianowicie tzw. postkomuniści zachowali kontrolę nad większością kapitału i środków do jego wytwarzania, a na dodatek zachowali spory wpływ na życie polityczne. Zupełnie inaczej niż np. w dawnej NRD, gdzie byli działacze komunistyczni otrzymali zakaz angażowania się w życie publiczne.
4 czerwca obchodziliśmy 30-lecie wyborów do sejmu kontraltowego. Nazwa Sejm Kontraktowy wzięła się stąd, że podczas słynnych obrad opozycji z władzami PRL w Magdalence, a potem przy słynnym Okrągłym Stole, zawarto polityczny kontrakt.
Przewidywał on, że 4 czerwca 1989 r. odbędą się wybory do Parlamentu, w których 35 proc. miejsc będzie udostępnionych do obsadzenia w drodze demokratycznych wyborów. Pozostałe 65 proc. mandatów zagwarantowane zostało dla działaczy dotychczasowej partii rządzącej i ich przyległości czyli Stronnictwa Demokratycznego i Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego. Pomimo, że w takich warunkach opozycja nie miała szans na samodzielne rządy uznano, że jest się o co bić i nastąpiła ogólnonarodowa mobilizacja.
Warto przypomnieć, że w czasach PRL-u wprawdzie odbywały się różnego rodzaju wybory, parlamentarne czy samorządowe, ale kto będzie mógł w nich startować decydowały władze Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Zwykli ludzie o tym kto kandyduje do Sejmu w ich okręgu dowiadywali się czytając listy do głosowania w swoim obwodowym lokalu wyborczym.
Nie było żadnej kampanii wyborczej, bo i po co. Nikt kandydatów nie znał, a i wynik wyborów nie miał dla ludzi żadnego znaczenia, oczywiście z wyjątkiem tych ludzi, których według powyborczych obwieszczeń wybrano. Oczywiście nikt nie miał złudzeń, że to wyborcy kogoś wybrali, wszyscy wiedzieli, że to partia wybrała. Nic więc dziwnego, że uwolnienie 35 proc. miejsc w Sejmie spod kontroli PZPR przez stronę opozycyjną zostało uznane za sukces i wielką szansę na współudział w rządach.
Chociaż zwykliśmy uważać, że w okresie PRL-u obowiązywała zasada wygłoszona kiedyś przez Stalina: „nie ważne kto głosuje, ważne kto liczy głosy”, to wygląda na to, że w czerwcu 1989 r. uczciwie policzono głosy. Pomogła w tym cała armia mężów zaufania wysłanych do wszystkich lokali wyborczych przez Komitet Obywatelski przy przewodniczącym NSZZ „Solidarność”. To właśnie ten komitet wystawił do wyborów swoich kandydatów, którzy zdobyli wszystko co było do zdobycia czyli 35 proc. mandatów do sejmu i 99 na 100 miejsc w senacie.
Skąd taki sukces strony solidarnościowej w Senacie? Przypomnijmy, że w początkach tzw. władzy ludowej Senat został w Polsce zlikwidowany, jako relikt czasów feudalnych. Podczas obrad w Magdalence ustalono, że Senat zostanie przywrócony, ale strona rządowa nie potraktowała poważnie przywróconej wyższej izby parlamentu i dlatego nie zadbano o zagwarantowanie jej jakichkolwiek miejsc w Senacie.
Trzeba przyznać, że szefowie PZPR nie spodziewali się tak wielkiego poparcia dla stłamszonej przecież w okresie stanu wojennego opozycji. Niektórzy nawet zastanawiali się nad tym co zrobić jeżeli kandydaci Solidarności nie otrzymają wystarczającej liczby głosów. Na szczęście Okazało się, że partyjni bonzowie mieli słaby kontakt z rzeczywistością i strona opozycyjna zdobyła wszystko co dało się 4 czerwca 1989 roku zdobyć.