Po mołdawskiej wyprawie pozostało nam przysłowie, że „za króla Olbrachta wyginęła szlachta”. Jednak to właśnie przywileje nadane szlachcie przez Jana Olbrachta stworzyły podstawy do ewolucji ustroju polski w republikę szlachecką.
W okresie PRL-u chętnie i przy każdej okazji podkreślano jak bardzo złym ustrojem była rzeczpospolita szlachecka. Samowola szlachty, ucisk chłopów, słabość władzy centralnej, w rękach komunistycznych propagandystów te cechy ówczesnego ustroju miały świadczyć, iż szlachecki dworek to jaskinia ciemnoty i świątynia szlacheckiej samowoli, źródło wszelkich nieszczęść Rzeczypospolitej.
Zapewne takie dworki spod ciemnej gwiazdy także istniały, ale zapewniam naszych Słuchaczy, że były w absolutnej mniejszości. Dlaczego? Dlatego, że jakkolwiek by to dziś nie brzmiało, to w XVI czy w XVII wieku bycie poddanym zwyczajnie nie kojarzyło się z uciskiem. Już sam wczesnośredniowieczny akt hołdu lennego, a więc wejścia w poddaństwo, był symbolicznym złożeniem swego losu w ręce i troskę suwerena, a więc oddaniem się w opiekę.
Oddając się w opiekę poddany miał prawo oczekiwać, że tak jak suweren dba o swój majątek, konia, obejście, tak samo zadba o poddanego. Suweren – człowiek zamożniejszy posiadał zwykle większe możliwości materialne aby zabezpieczyć swoich poddanych, a więc także i siebie, bo przecież owi poddani mieli przysparzać mu zysków w postaci dziesięcin.
A cóż to te dziesięciny? Nic innego jak tylko dobrze nam znany podatek dochodowy. Z prowadzonej przez siebie działalności, czy to rolniczej, czy to rzemieślniczej, poddany miał obowiązek oddać jedną dziesiątą swego zysku suwerenowi. Gdy o tym czytałem pierwszy raz w podręcznikach historii do szkoły podstawowej wydawało mi się to okropne.
Tymczasem dziś każdy przedsiębiorca chyba chętnie zamieniłby te wszystkie VAT-y i podatki dochodowe na skromne 10 proc. świadczenia, które w dodatku można było regulować wytwarzanymi przez siebie produktami. A niech się suweren czyli dziś nasze państwo, martwi co zrobić z dajmy na to paletą wełnianych skarpet.
Wróćmy jednak do rzeczpospolitej szlacheckiej, od której rozpocząłem dzisiejsze wywody. Otóż ustrój owej szlacheckiej republiki opierał się na szlacheckich przywilejach ale i obowiązkach. Do najważniejszych przywilejów polskiego szlachcica należało posiadanie czynnego i biernego prawa wyborczego.
Bezpiecznikiem zabezpieczającym prawa mniejszości było prawo zerwania sejmu przez jednego niezadowolonego posła – osławione liberum veto. Prawo to, często demonizowane przez historycznych propagandystów zmuszało posłów na sejm do wypracowania konsensusu zadowalającego wszystkie strony sporu. Była więc pierwsza rzeczpospolita państwem niezwykle demokratycznym dla swych obywateli czyli dla szlachty. Najlepiej istotę tego ustroju i owej szlacheckiej demokracji oddawało przysłowie „Szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie”.
Z kolei najważniejszym obowiązkiem stanu szlacheckiego była obrona ojczyzny. Obowiązek ten spełniano na trzy sposoby: pierwszym było uchwalanie i opłacanie podatków na zaciągi wojska, drugą formą była regularna służba wojskowa, którą wielu przedstawicieli odbywało ochotniczo zaciągając się do rozmaitych wojskowych formacji.
Trzecią ostateczną formą obrony ojczyzny był udział w pospolitym ruszeniu zwoływanym w wypadkach zagrożenia terytorium państwa. Do udziału w nim był obowiązany każdy szlachcic zdolny do noszenia broni, a zamożniejsi mieli obowiązek przyprowadzić zbrojny poczet złożony ze swoich poddanych.
Owe pospolite ruszenie doskonale sprawdzało się do XVI wieku, a więc do czasu, kiedy coraz większą rolkę na polu bitwy zaczęły odgrywać wyćwiczone w działaniu zespołowym formacje zawodowe, do których werbowano głównie przedstawicieli niższych stanów. W wojnach XVII wieku pospolite ruszenie odgrywało już rolę głównie pomocniczą, ale za to coraz więcej szlachty służyło zawodowo w wojsku.
W niektórych jednostkach służyła wyłącznie szlachta. Przykładowo 12 tysięcy polskich husarzy pod Wiedniem to 12 tysięcy szlacheckich synów, którzy zamiast pomagać ojcom w prowadzeniu rodzinnego folwarku poświęcili się zawodowej służbie wojskowej. Zabitego lub rannego szlachcica towarzysząca mu służba odwoziła do rodzinnego dworku. I to właśnie ten dworek, te tysiące szlacheckich dworków stanowiło o sile polskiej państwowości.
Nie magnackie kosmopolityczne rezydencje żywcem przeniesione z Austrii czy Francji albo Petersburga, ale te małe szlacheckie dworki były istotą polskości. To one wychowywały kolejne pokolenia polskich żołnierzy a potem powstańców. To tam młodzież uczyła się patriotyzmu, jazdy konnej, władania bronią. To tam przez ponad wiek rozbiorów przetrwała Polska.
To właśnie dlatego po powstaniu styczniowym rosyjska administracja wzięła na celowniki szlacheckie dworki, których tysiące skonfiskowano, a wiele bezpowrotnie zniszczono. Po powstaniu styczniowym niszczono polską szlachtę przez blisko półtora wieku: We wschodniej Polsce te dwory, które nie spłonęły po powstaniu zniszczyli bolszewicy idący w roku 1920 na Warszawę.
Potem obaj zaborcy w Katyniu, Palmirach, Piaśnicy i tysiącach innych miejsc wymordowali polską elitę rekrutującą się przecież głównie ze szlachty. Następnie były parcelacja i rozkułaczanie, przekształcanie szlacheckich folwarków w PGR-y. Kształtowaniem postaw patriotycznych i wtłaczaniem idei zajęły się szkoły.
Szlachecki dworek – ostoja polskości i patriotyzmu przestał istnieć. Dziś gdy dworków już nie ma, a szkoły zainteresowane są jedynie wykonaniem planu nauczania, a nie wychowaniem, paląca staje się potrzeba odpowiedzi na pytanie kto nauczy nasze dzieci patriotyzmu i miłości do Ojczyzny?