Obróciłem się dyskretnie, by spojrzeć, kto wypowiedział głośno to, co wielu zapewne pomyślało, bo przecież mecz z Kolumbią był dla ogromnej części z nas kulminacją niedzieli. Wyrazicielką kibicowskich pragnień okazała się elegancka trzydziestokilkulatka, która widząc moje pełne zdziwienia spojrzenie, ale i malujący się zapewne na twarzy podziw, puściła do mnie oko.
To fakt oczywisty, ale zawsze miło jest otrzymać potwierdzenie, że są kobiety, które kochają piłkę bardziej niż niejeden facet, które znakomicie prowadzą samochody, plotek nie cierpią równie szczerze jak feministek a w damsko męskich igraszkach widzą najlepsze lekarstwo na ból głowy.
Nie wiem czy pogrążona w mszalnych rozmyślaniach o meczu dama ma te wszystkie cechy, ale fakt, że tak otwarcie wyartykułowała swe kibicowskie pragnienia uznałem za dobry znak.
Przypomniała mi się też opowieść Zbigniewa Bońka z roku 1982. Przed mistrzostwami świata w Hiszpanii reprezentacja Polski odbyła tournée po Włoszech i została przyjęta przez Jana Pawła II. Piłkarze kadry prowadzonej wówczas przez Antoniego Piechniczka wręczyli Ojcu Świętemu koszulkę z orłem na piersi i poprosili, by się za nich modlił podczas mistrzostw świata.
– Panowie, Pan Bóg w piłkę nożną i w wyniki meczów nie ingeruje – odparł Jan Paweł II.
Krótko po fantastycznych mistrzostwach, na których Polacy zajęli trzecie miejsce, Ojciec Święty gościł w Watykanie klubową drużynę Juventusu Turyn.
– Dov'è Boniek? Gdzie jest Boniek? – zapytał papież, nie mogąc w grupie wyłowić wzrokiem polskiego ofensywnego pomocnika, który skrył się z tyłu, gdyż zaledwie kilka dni wcześniej dołączył do turyńskiej konstelacji gwiazd i dopiero zaczynał naukę włoskiego.
Gdy Boniek wyszedł na środek Sali Klementyńskiej, papież wziął go pod rękę i szepnął:
„Synku, gdybym wiedział, że wywalczycie trzecie miejsce, to bym wtedy powiedział, że się będę za was modlił”.
Tak już w piłce jest, że tylko gdy drużyna daje z siebie wszystko, ma szansę odnieść spektakularny sukces. A wówczas pomoc z samej góry może tylko ten sukces pomnożyć.
Jeżeli jednak sam zespół nie staje na wysokości zadania, brakuje mu boiskowej werwy i ognia do walki, a nade wszystko pomysłu na grę, to i święty Boże nie pomoże.
I tylko kibiców, ze szczególnym uwzględnieniem kibicek – żal.