W ten właśnie sposób wyobrażam sobie genezę spektaklu, który w warszawskim Teatrze Powszechnym przygotował – inspirując się „Chłopami” Władysława Reymonta – Krzysztof Garbaczewski. By stworzyć takie przedstawienie na granicy snu i literatury, potrzebne jest solidne naoliwienie wyobraźni, a po ponad trzech godzinach w teatrze jestem pewien, że reżyser i współodpowiedzialni za spektakl oliwić musieli.
I tak powstaje obraz. Gdzieś w świecie owładniętym tęsknotą za tym co pierwotne (tatuaż na plecach Antka rodem z polowania na mamuty) i tym co nieskażone migracjami wirusów, nadmiarem środków konserwujących, barwników i plagami dysleksji. Gdzieś w świecie zamieniającym przestrzeń w cyberprzestrzeń (robot grający rolę świni i bociana). Gdzieś gdzie smutno i tęskno się zrobiło za wsią cichą i spokojną, gdzie piankę z mleka można zdmuchnąć, dziewuchę klepnąć bez obaw o sprawę w sądzie i potępienie ogólne, gdzie grabie można złamać na plecach chłopa gdy z żydowskiej karczmy wraca. Gdzieś w tym świecie zrodził się ten spektakl.
Zrodził się z przekroczenia granicy. Powstał tam gdzie aktorzy ubrani w identyczne białe kombinezony, pozbawieni twarzy, rozpoczynają drogę bohatera. Rodzą się najpierw jako mała lokalna społeczność w rytualnym tańcu, komórek, mikrobów, plemników i słowa, które im towarzyszy. Trochę jakby na wzór „Odysei kosmicznej 2001” Stanleya Kubricka. Po wykluciu przybierają role mieszkańców reymontowskich Lipiec. Grabaczewski, muszę przyznać, doskonale wprowadził ich w ten świat, niby umowny, ale wychodzący im spod skóry. Rozsmakowywać się można kolejnymi kreacjami, zachłystywać tempem opowieści, z zachwytem czytać i odkrywać kody i treści poukrywane przez realizatorów. Śmiać się zdrowo (po wiejsku) przy dojeniu niby sztucznej, ale jakże przejętej swoją rolą krowy. Podziwiać można wiejskiego gladiatora Borynę, który umiera w ujęciach kamery jak w filmie Ridleya Scotta.
Nie da się oddać całości, nie da się chwycić wszystkiego – ważne jest, że Garbaczwski podarował nam świetny spektakl, który reymontowskim chłopom ujmy nie przynosi. Widzom za to może przypomnieć, że nasza klasyka jest w stanie tak zapłodnić współczesnego reżysera, że wydaje intrygujące owoce. I jeszcze jedno słówko, drodzy aktorzy – gdybym miał tyle czapek i tyle głów, żeby każdemu rzucić pod nogi – zrobiłbym to bez wahania.
Teatr Powszechny im. Zygmunta Hübnera w Warszawie
„Chłopi” wg Władysława Stanisława Reymonta
reżyseria: Krzysztof Garbaczewski