– To nie jest łatwe, wiele razy miałam chwile zwątpienia, bo dzieci przychodzą z bagażem doświadczeń. Nie wszystkie chcą się podporządkować, współuczestniczyć w życiu rodziny zastępczej. Jedne są perfekcjonistami, inne bałaganią. Jedne są wzorowymi uczniami, inne nie chcą się uczyć. Nie można też na siłę egzekwować pewnych zachowań, do każdego należy podchodzić indywidualnie. Trzeba być także bardzo ostrożnym w obdzielaniu pochwałami, bo potrzeba akceptacji i miłości jest ogromna i na tym tle najczęściej dochodzi do nieporozumień, wręcz walki. Potrafią nawet konfabulować i skarżyć jedno na drugie. Dzisiaj już wiem, jakie błędy popełniłam i jestem o wiele mądrzejsza. Ale to są lata doświadczeń, tego nie dadzą żadne kursy i szkolenia – mówi pani Maria.
Nasza rozmówczyni jest dumna z kilkunaściorga dzieci, którym dała dom. Dwie dziewczyny – w tym jedna dorosła – wciąż jeszcze z nią mieszkają, inni mają własne życie i to udane. Jeden z wychowanków (dysfunkcyjny) mieszka w Niemczech. Uczy się języka, pracuje w stadninie koni, a przed świętami był już w odwiedzinach przywożąc dla każdego prezent.
– Z niego jestem najbardziej dumna, że daje sobie radę w życiu – cieszy się pani Maria.
Mówi też o złych doświadczeniach z powrotami dzieci do swoich biologicznych rodzin. Nikomu się nie powiodło, wręcz były przypadki, że rodzice okradli własne dzieci.
Na stole w salonie leży list od jednej z wychowanek, która zaprasza rodzinę zastępczą na chrzciny swojego dziecka. Chce też, aby jeden z chłopców był ojcem chrzestnym.
– Traktują się jak bracia i siostry, szanują nas i siebie nawzajem. To znaczy, że było warto dać im dom – dodaje pani Maria.