- Jako matka dwóch córek, których poród odbył się w Prudniku, jestem zaniepokojona obecną sytuacją - mówi Ewelina Feret z Nowoczesnej. - Podobnie moje przyjaciółki, które będą wkrótce rodzić. Dzięki ciężkiej pracy lekarzy, położnych, świetnemu sprzętowi, poradni ginekologicznej oraz szkoły rodzenia udało się odzyskać zaufanie pacjentek do szpitala i tu nagle taki krach. Cywilizacyjnie uważam za niehumanitarne przewożenie rodzących kobiet do innych szpitali oddalonych nawet 50 kilometrów, bo zawieszony został oddział położniczy. Znacznie łatwiej odtworzyć posterunek policji, czy połączenia kolejowe, niż odtworzyć działalność zawieszonego, czy zlikwidowanego oddziału szpitalnego. Zapewne prudnickie pacjentki będą kierowane do szpitali w Głubczycach czy Opolu. Sytuacja jest niepokojąca. Szpitale podkupują lekarzy. Jest także licytacja o pielęgniarki. Dotyczy to całego kraju, a nie tylko naszego powiatu.
- Problemy z brakiem lekarzy dotyczą nie tylko Prudnika, ale całego kraju – tłumaczył kłopoty miejscowego szpitala starosta prudnicki Radosław Roszkowski. - W Polsce kształci się zbyt mało lekarzy. Niewiele dzieje się też w temacie dostępu do naszego rynku usług medycznych dla lekarzy ze Wschodu. Szpital w Prudniku mogliby zasilić np. lekarze z Ukrainy, bo jesteśmy konkurencyjni płacowo. Problemem jest wieloletni czas nostryfikacji dyplomów. To zniechęca do pracy w Polsce. Już od kilku lat blisko połowa pacjentek z naszego powiatu rodzi w innych szpitalach m.in. w Głubczycach. Powodem jest to, że tam pracują prudniccy ginekolodzy, co przyciąga pacjentki do tamtejszego szpitala.
- Co zrobił powiat, aby zatrzymać tych lekarzy u nas? – pytał Dariusz Kolbek, radny powiatu prudnickiego z PiS. - Teraz mamy problem z oddziałem ginekologiczno-położniczym. Miejmy świadomość, jeżeli ten oddział przestanie funkcjonować, to powoli może dojść do tego, że i pozostałe oddziały przestaną funkcjonować. W Głubczycach jest szpital powiatowy i dosyć dobrze sobie radzi. Pacjentki z naszego powiatu rodzą w innych szpitalach. Co jest tego przyczyną?
- Za trudną sytuację prudnickiego szpitala odpowiadają władze powiatu – uważa Katarzyna Czochara, posłanka PiS. - Zła sytuacja stała się, gdy przed kilku laty szpitalem zarządzał Anatol Majcher. Wówczas najlepsi lekarze, ginekolodzy opuścili nasze miasto. Podjęli pracę w Głubczycach i tam jeździ połowa naszych mieszkanek, aby rodzić dzieci i być pod opieką tych lekarzy. Nie sądzę, aby ich zarobki były wygórowane. Czy powiat prudnicki stać na to, aby nasz odział ginekologiczno-położniczy zawiesić, co faktycznie równa się z jego zamknięciem? Czy powiat nie ma pieniędzy, aby ci lekarze chcieli dla nas pracować? Z danych Narodowego Funduszu Zdrowia wynika, że jest progres w urodzeniach na naszym oddziale. Faktem jest, że mamy 150 urodzeń ciężarnych spoza powiatu prudnickiego. To dobry sygnał, bo pokazuje, że mamy zaczynają prudnicki szpital obdarzać zaufaniem. A pan próbuje bezkrytycznie godzić się na zawieszenie tego oddziału.
- Wcale nie ma jakiegoś znaczącego wzrostu porodów w naszym kraju – ripostował Radosław Roszkowski. - Poseł Wilczyński wyliczył, że jest to 24 tysiące dzieci więcej niż przed programem 500 plus. W skali roku wydawane jest na ten program 24 mld złotych. Wygenerowanie dodatkowego urodzenia kosztuje budżet państwa milion złotych. Przed 10 laty tych urodzeń mieliśmy w Prudniku ponad 500. Od kilku lat jest ich ponad 300. Powstała m.in. „Poradnia K”, którą ze swoich pieniędzy finansował szpital. Obecnie w ramach kontraktu z NFZ otrzymuje 2,5 tysiąca złotych miesięcznie, co nie jest oszałamiającą kwotą. Nie wystarcza to na zbyt wiele. Finansowanie służby zdrowia w powiecie prudnickim przez NFZ nie jest specjalnie hojne. Nie pozwala na tworzenie jakiś kominów płacowych i ściąganie za wszelką cenę lekarzy, którym można zapłacić 120, czy 150 złotych za godzinę pracy, a takie oferty mamy. Nam zależałoby na lekarzach, którzy zwiążą się z naszym terenem, a o takich jest trudno.