Moda w PRL i polscy projektanci - opowiada Aleksandra Boćkowska
Rozkloszowane spódnice z siatek na muchy, kurtki z demobilu, ortaliony i niezawodne dżinsy. To tylko niektóre trendy na polskich szarych ulicach w czasach PRL. Właśnie wtedy moda miała znaczenie i z sentymentem wspominana jest przez tych, którzy mimo trudu próbowali oryginalnie wyglądać. O wielu modowych aspektach tamtych czasów napisała Aleksandra Boćkowska.
Justyna Dziedzic pytała autorkę książki „To nie są moje wielbłądy. O modzie w PRL” dlaczego we wspomnieniach tamten czas wielu ludziom kojarzy się właśnie z odzieżą.
- Ubrania w PRL-u odgrywały szczególną rolę, ponieważ trudno było ubrać się modnie idąc do sklepu. Trzeba było się trochę napracować. Samemu uszyć, gdzieś poszukać, mieć znajomego za granicą, który przysyła paczki, mieć znakomitą krawcową, znaleźć wykroje, materiały. Kosztowało to dużo wysiłku i właśnie przez ten wniesiony trud te ubrania zostały na długo w pamięci. To główna przyczyna tego sentymentu. – mówi Aleksandra Boćkowska.
- Na pewno nie chciałam pisać umownie mówiąc o saturatorach i ćmielowskiej porcelanie. Jest tak z PRL-em, że oczywiście parę ważnych rzeczy wydarzyło się w designie, modzie, prasie. Przeszło do historii i wydaje się że to dominowało. Tak jednak nie było w polskich domach i szafach. Jedna z moich bohaterek mówi, że PRL to nie były saturatory, ale system opresji. Ona była ciężko doświadczona przez ten system. Mnie bardzo zależało żeby pokazać nie tylko ubrania i stanie w kolejkach, o czym się dużo opowiada ale pokazać bardzo wyraźnie tło systemu. – opowiada o swojej książce autorka.
Justyna Dziedzic pytała autorkę książki „To nie są moje wielbłądy. O modzie w PRL” dlaczego we wspomnieniach tamten czas wielu ludziom kojarzy się właśnie z odzieżą.
- Ubrania w PRL-u odgrywały szczególną rolę, ponieważ trudno było ubrać się modnie idąc do sklepu. Trzeba było się trochę napracować. Samemu uszyć, gdzieś poszukać, mieć znajomego za granicą, który przysyła paczki, mieć znakomitą krawcową, znaleźć wykroje, materiały. Kosztowało to dużo wysiłku i właśnie przez ten wniesiony trud te ubrania zostały na długo w pamięci. To główna przyczyna tego sentymentu. – mówi Aleksandra Boćkowska.
- Na pewno nie chciałam pisać umownie mówiąc o saturatorach i ćmielowskiej porcelanie. Jest tak z PRL-em, że oczywiście parę ważnych rzeczy wydarzyło się w designie, modzie, prasie. Przeszło do historii i wydaje się że to dominowało. Tak jednak nie było w polskich domach i szafach. Jedna z moich bohaterek mówi, że PRL to nie były saturatory, ale system opresji. Ona była ciężko doświadczona przez ten system. Mnie bardzo zależało żeby pokazać nie tylko ubrania i stanie w kolejkach, o czym się dużo opowiada ale pokazać bardzo wyraźnie tło systemu. – opowiada o swojej książce autorka.