Naprawdę trudno o większego szczęściarza. Afera grochówkowa nie zakończyła się co prawda uniewinnieniem pana burmistrza, jak twierdzili jego zwolennicy, ale sprawę umorzono, bo prokuratura generalna uznała, że nie będzie toczyć batalii o dwa tysiące złotych z małym ogonkiem. Wyrok za jazdę na podwójnym gazie się zatarł, co więcej zaś Sejm tak zmienił kodeks wyborczy, że samorządowców eliminuje dziś z życia politycznego wyłącznie wyrok więzienia. Czyli hulaj dusza, piekła nie ma.
Tym bardziej, że naród mamy z natury chrześcijański, skłonny wiele swoim ulubieńcom wybaczyć. Zwłaszcza jeśli publicznie okażą skruchę, jak okazał w ubiegłorocznej kampanii wyborczej były burmistrz Ozimka walczący po czteroletniej przerwie o reelekcję. Jak pamiętamy, wygrał w cuglach. Była spowiedź szczera, żal za grzechy, ale mocnego postanowienia poprawy wystarczyło mniej więcej na rok.
Przy okazji pierwszej wpadki pan burmistrz opowiadał jakieś dyrdymały o czeskim lekarstwie, tym razem wybrał radykalny wariant "nie znam sprawy", co złośliwcom mogłoby nasunąć podejrzenie, że w grę wchodzi tak zwany palimpsest. W każdym razie dziennikarze mediów lokalnych i ogólnopolskich usłyszeli od pana burmistrza, że właściwie nie wie, o co chodzi, a w dniu, gdy policja postawiła mu zarzuty, miał oświadczyć, że nie będzie zarzutów komentował, bo... ich nie zna. Fachowcy od uzależnień mawiają o tak zwanym syndromie iluzji i zaprzeczenia, może coś jest na rzeczy. Tak czy inaczej - brawo on.