I coś jest na rzeczy. Co prawda po drodze stosowne służby zatrzymały kilka osób zamieszanych w tę aferę, ale trudno się pozbyć wrażenia, że niczego tak naprawdę nie wyjaśniono. Czy ktoś zlecił tę wycinkę? Czy w grę wchodził biznesowy spisek, czy była to inicjatywa jakiejś lokalnej bandyckiej szajki?
A sprawa jest naprawdę poważna. Jeśli nielegalnie wycina się kilkadziesiąt cennych drzew, a przy okazji zastrasza świadków, ekologów i urzędników, co więcej zaś podpala się domy, to naprawdę trudno twierdzić, jak przez jakiś czas przekonywały organy ścigania, że to szereg incydentów natury administracyjnej. Gdy się wchodzi między drzewa, to przestaje się widzieć las, które to przysłowie można zadedykować opolskiej prokuraturze. Sprawa jest w toku, być może kiedyś dowiemy się wreszcie, komu sprzedano krzesła wyprodukowane z drewna „pozyskanego” nocą pod Wołczynem.
Sprawa miała swój polityczny wymiar. O opolską siekierezadę pytano w kampanii wyborczej premier Ewę Kopacz, mówiła o niej na spotkaniach wyborczych przyszła premier Beata Szydło. Egzaminu z wycinki nie zdała poprzednia władza, teraz stoi przed nim nowa ekipa. Bo nadal nie wiem, kto niesławną wycinkę zlecił.