Władze podsłuchują, czyli "afera Watergate"
W dużym skrócie mówiąc, chodziło o cały szereg nielegalnych działań, które miały skompromitować jego przeciwników politycznych, a samemu Nixonowi zapewnić pozostanie u władzy na kolejną kadencję. I pewnie by się to udało, gdyby nie wpadka, do której doszło w nocy 17 czerwca 1972. Na gorącym uczynku przyłapano wtedy pięć osób próbujących zainstalować podsłuch w siedzibie sztabu wyborczego amerykańskiej Partii Demokratycznej w Waszyngtonie. Sztab mieścił się w budynku biurowym w kompleksie Watergate i stąd też cała afera wzięła swoją nazwę. Z czasem na jaw zaczęły też wychodzić kolejne fakty, które pogrążały coraz mocnej administrację wybranego na drugą kadencję Richarda Nixona, a finał oczywiście już znamy, było to ustąpienie ze stanowiska.
Warto jednak podkreślić, że Nixon nie odszedł wcale dobrowolnie, unosząc się honorem. Sprawa honoru była ważna, ale raczej w kontekście przywilejów przysługujących byłym prezydentom, które utraciłby, gdyby w Senacie dokonano jego impeachmentu, czyli odsunięcia od władzy.
Na podkreślenie zasługuje jednak rola jaką odegrały w sprawie media. Szczególnie dziennikarze gazety Washington Post: Bob Woodward i Carl Bernstein. Ciesząc się wsparciem wydawcy, drążyli niestrudzenie temat nieprawidłowości wiążących się z działaniem najbliższego otoczenia prezydenta. I jak się okazało: opłaciło się! Ich książka, "Wszyscy ludzie prezydenta", stała się bestsellerem, trafiła też na ekrany, jako film z udziałem Roberta Redforda i Dustina Hoffmana, a obaj dziennikarze trafili do panteonu dziennikarstwa śledczego. Wyznaczyli bowiem pewne standardy uprawiania tego zawodu, które przetrwały do dziś. Na czele z obowiązkiem chronienia własnych źródeł informacji. Dość przypomnieć, że dopiero w roku 2005 świat poznał tożsamość „Głębokiego Gardła”, czyli głównego informatora Woodwarda i Bernsteina. I to tylko dlatego, że urzędnik sam postanowił się ujawnić.
Niektórzy historycy twierdzą, że po „aferze Watergate” polityka nigdy już nie była taka sama. Media znacznie skrupulatniej patrzyły odtąd „na ręce” politykom, a w niepamięć odszedł obraz polityka, jako rycerza bez skazy, dbającego wyłącznie o interes publiczny. Sprawa ta stała się też przestrogą dla najwyższych urzędników na całym świecie, choć wnioski, jakie z niej wyciągnęli, były skrajnie różne. Część z nich uznała, że bezprawne działania w polityce nie popłacają, inni niestety doszli jedynie do przekonania, że trzeba je po prostu staranniej ukrywać…
Posłuchaj felietonu:
Ireneusz Prochera (oprac. Wanda Kownacka)