Fabian Pszon z Solidarnej Polski zauważył, że pojęcie „mowy nienawiści” nie jest jasno zdefiniowane, a próba pośpiesznego wprowadzenia zajęć w nią wymierzonych jest ryzykowna, bo dostępne ulotki pokazują, że może się wiązać z indoktrynacją młodego pokolenia.
Barbara Kamińska z PO podkreślała konieczność walki z hejtem, ale także zwracała uwagę, że potrzebny jest stały, długofalowy program, który pozwoli młodym ludziom radzić sobie z agresją w życiu realnym i - przede wszystkim - w mediach społecznościowych.
Jacek Wanicki z Kukiz ’15, nauczyciel, podał definicje agresji werbalnej i fizycznej, zwracał też uwagę na to, jakie wzory przekazują młodym ludziom osoby publiczne i w ogóle osoby dorosłe.
Wielkim zwolennikiem szkolnych zajęć wymierzonych przeciw mowie nienawiści okazał się Piotr Wach z Nowoczesnej, który przypomniał, że według badań dziennika „Rzeczpospolita” aż 90 proc. Polaków uważa to za wielki problem. Przypomniał też badania pokazujące, że od agresji słownej do fizycznej wiedzie krótka ścieżka.
Kamil Bortniczuk z Porozumienia zwrócił uwagę na to, że termin „mowa nienawiści” jest nadużywany, bo często tak opisywana jest naturalna krytyka, stwierdził też, że niepotrzebne są specjalne zajęcia, bo to tematyka, która idealnie nadaje się na lekcje religii czy etyki.
W podobnym tonie wypowiadała się Katarzyna Czochara z PiS, która stwierdziła, że osoby publiczne są niejako zobowiązane do krytyki, bo na tym polega uprawianie polityki. Wspomniała również o tym, że być może konieczna jest nowelizacja przepisów, która jasno zdefiniuje, czym jest mowa nienawiści, bo dziś ten termin jest nadużywany.
Ryszard Galla z MN poparł pomysł, by zajęcia obliczone na ograniczenie hejtu nie były prowadzone w sposób akcyjny, zaapelował także o to, by prowadzili je wykwalifikowani fachowcy, co da gwarancję, że nie będą wykorzystywane w celach propagandowych.