Zdaniem polityka, obecna większość narusza prawo, co stanowi podstawę do złożenia wniosku do Trybunału Konstytucyjnego, który mógłby orzec o zakazie działalności tworzących ją ugrupowań.
- Powinni ponieść konsekwencje i są na to metody, bardzo proste. 50 posłów albo 30 senatorów, albo na przykład pan prezydent, gdy jego prerogatywy będą nadal podważane, może złożyć wniosek do sądu konstytucyjnego, czyli do Trybunału Konstytucyjnego o to, żeby zbadał działalność [...] tu działalność partii jest jednoznaczna. Te 4 bloki, które mają swoje przedstawicielstwo w sejmie, łamią w sposób bezwzględny konstytucję - powiedział.
Zapytany, czy ma na myśli delegalizację, były parlamentarzysta wskazywał:
- Oczywiście, że tak. To jest możliwe. Nikt o tym nie mówi politycznie, więc trzeba zacząć mówić.
Naszego gościa zapytaliśmy, czy nie oznacza to chęci przywrócenia w kraju systemu monopartyjnego.
- Oczywiście, że nie. Przecież te same osoby mogą zostać i być dalej w sejmie i w senacie. Ale nie te ugrupowania partyjne, bo te formacje doprowadzają do destabilizacji prawnej wewnątrz Polski, jak i na zewnątrz - przekonywał.
Z politykiem rozmawialiśmy także o nadchodzących wyborach samorządowych. Jerzy Czerwiński potwierdził, że chciałby ubiegać się o mandat radnego sejmiku województwa, jednak na razie w tej kwestii władze partii nie podjęły jeszcze decyzji. Zapytany o współpracę z nowym liderem formacji na Opolszczyźnie, przekonywał, że wygląda ona bardzo dobrze, a pozostali działacze nie są rozczarowani faktem, że na jej szczycie w regionie stanął Kamil Bortniczuk, który dotychczas formalnie nie należał do Prawa i Sprawiedliwości.
- Nie przyszedł z zewnątrz. Przecież to jest opolanin z dziada pradziada. Był w Zjednoczonej Prawicy, brał udział w rządach. Osoba z zewnątrz by była, gdyby nie była związana z regionem, z okręgiem, nie znała jego problemów i tak dalej [...] Nie jest to nowy nabytek, czy też "spadochroniarz" - dodawał Jerzy Czerwiński.
Zapytany o pozostałe nazwiska, które mogą pojawić się na listach wyborczych do sejmiku, polityk wskazywał, że nie będzie komentował decyzji swoich partyjnych koleżanek i kolegów.