Kayah wyjawiła, że podczas festiwalu w Opolu zmagała się z poważną kontuzją
Piątkowy koncert opolskich „Premier” wywołał sporo emocji. Tym razem na językach był duet prowadzących, Kayah i Andrzej Piaseczny. Wydawać by się mogło, że jako doświadczeni artyści prowadzenie koncertu nie będzie dla nich większym wyzwaniem. Niestety, widownia skrzętnie odnotowywała wpadki i potknięcia prowadzących, oceniając ich konferansjerkę bardzo surowo. Do pojawiających się w sieci głosów i opinii odniosła się Kayah, która swój wpis postanowiła zacząć od wyjaśnień dotyczących okazałej, wieczorowej kreacji, w której miała okazję się zaprezentować.
„Czyli będzie o sukience… i to jakiej! Specjalnie na otwarcie festiwalu w Opolu trzeba było obrabować hurtownię materiałów. Złoczyńców było dwóch. Ja i niesamowity Konrad Bikowski. Niezwykła postać. Totalny pasjonat krawiectwa, sztuki krawieckiej na miarę teatralnych kreacji, artysta, wizjoner, czarodziej, dla którego nie ma rzeczy niemożliwych. A przecież taką się wydawała ta zjawiskowa suknia” – zaczęła swój wpis artystka.
Na suknię, która w opinii komentujących była zbyt okazała, wręcz przytłaczająca, trzeba było zużyć całkiem sporo materiału. Jak wyjaśniła Kayah, kreacja powstała z dwóch 50-metrowych beli tiulu i jednej 30-metrowej organdyny. „Mieliśmy wizję stworzenia czegoś na wzór rzeźby, konstelacji architektonicznej, aranżacji przestrzennej godnej Met Gali. Raz w życiu chciałam mieć oskarową suknię i uwierzcie mi, że czułam się jak księżniczka” – przyznała, dodając, że marzenia o pięknej wieczorowej kreacji nierzadko zderzały się ze sceniczną rzeczywistością.
Panowanie nad przebiegiem koncertu, pilnowanie każdego detalu, a przy tym przemykanie się za kulisami w wymagającym stroju, było dla artystki stresującym doświadczeniem. To uczucie potęgował fakt, że Kayah prowadziła koncert, zmagając się z poważną kontuzją.
„Tak to bywa, że wygląd jest okupiony ogromnym dyskomfortem. Nie mam doświadczenia z gorsetami i trenami, więc było to podwójnie dla mnie trudne zadanie. Wąski przesmyk sceny, po której musiałam się poruszać, uważając, by nie rozedrzeć trenu przez ostre kąty scenicznych schodów było ekwilibrystyką. Pamiętanie o dykcji, porządku koncertu, nie pominięciu żadnego wersu konferansjerki, panowanie nad czasem antenowym i prezencją było wielkim wyzwaniem. Nie skarżyłam się, ale teraz mogę się przyznać, że jeszcze próby robiłam o lasce, ponieważ mój ukochany pies 3 miesiące temu tak mnie pociągnął na spacerze, że uszkodził mi kręgosłup i biodro. Chodzenie prosto zatem na obcasach w ciężkiej sukni było dla mnie mega trudne. Gdyby nie to, że za każdym razem, że kiedy schodziłam ze sceny stał za mną jak anioł stróż Konrad, poprawiając falbany i dodając mi otuchy, chyba bym się rozpłakała” - wyznała.
Kontynuując swój wpis, piosenkarka wyjaśniła fanom, że wszystkie wypowiedzi prowadzących były wyreżyserowane i choć trema i stres dawały o sobie znać, ona sama uważa, że obyło się bez większych wpadek. „Ważne, że jako amatorzy żadnych wpadek nie zaliczyliśmy, może poza kilkoma zająknięciami. Ale to ze stresu. Nobody is perfekt. Może poza Konradem Bikowskim” – stwierdziła. (PAP Life)
mdn/ag/